Znalazł się taki Gan | Jerzy Szczepanek, Janusz Woś i Józef Wadowski wspominają Piotra Gana
Kielce
wywiad Diany Szawłowskiej z 2017 roku
magnetofon szpulowy | 2017 rok | fot. Piotr Baczewski
Praca w radiu
Jerzy Szczepanek: Teraz wszystko załatwia się komputerem, kiedyś to była żywa praca z materiałem. Dziś można jednym kliknięciem myszki cały nagrany materiał wyczyścić, wyciąć i przekleić. Wcześniej to była mozolna, manualna praca, ale miało to duszę. Teraz już nie zwraca się uwagi na szczegóły. Wypowiedzi są montowane tak, że facet mówi w radio przez 5 minut i nie bierze żadnego oddechu. Kiedyś to wszystko miało znaczenie.
Jak aplikowałem do pracy to dostałem kosz ścinek, które się wyrzucało, żeby posklejać to wszystko w jedną taśmę za pomocą acetonu. Nie było żadnej odpowiedniej taśmy klejącej. Miałem nauczyć się fachu. Mieliśmy różne oznaczenia kolorów. Zielony to była rozbiegówka, czerwony to koniec. Biało-czerwona to było nagranie stereo. Przy montażu trzeba było wykonać czasami tysiące cięć. Jeżeli się źle skleiło taśmę, to ona potrafiła wchodzić pod rolkę ciągnącą. Czasami w czasie audycji za głowicą, która ciągnie, puściła sklejka. Wtedy trzeba było “doić”, czyli szybko spuszczać taśmę na podłogę, żeby się nie zaplątała i audycja cały czas szła. Sztuką było jednoczesne podciągnięcie jej ma talerzyk. Wspominam różne sytuacje krytyczne, z których wychodziliśmy obronną ręką.
Piotr w radiu
Jerzy Szczepanek: Piotr był bardzo zrównoważony i spokojny. Rzadko kiedy się denerwował. Miał bardzo dobry kontakt miał z ludźmi. Taka serdeczność jest charakterystyczna dla ludzi wschodu. Nikt mu nie narzucił pomysłu archiwizowania kultury ludowej. To był jego pomysł i jego pasja. Dzisiaj mamy dostęp do tylu nagrań tylko dlatego, że znalazł się “taki Gan”.
Miał wschodni akcent, bo urodził się na terenie dzisiejszej Ukrainy, a mieszkał długi czas w Wilnie. Piotr miał potężny głos – taki basowy, niski, ale nie lubił go słuchać w radiu. Mówił też powoli, a radio potrzebuje pewnego tempa. Możemy gdzieniegdzie usłyszeć jego głos, ale to tylko dlatego, że przy montażu pytania nie dało się wyciąć, bo odpowiedź była kontynuacją.
Janusz Woś: Ja miałem przyjemność odsłuchiwania przyniesionych przez Piotra gotowych audycji i ich zatwierdzania oraz nieprzyjemność ich wyceniania. Stawka była od 3 do 50 zł. Piotr nie był nigdy pracownikiem Radia Kielce, więc brał honorarium za określone dzieło. W zależności od tego jakie to było dzieło – reportaż czy audycja słowno-muzyczna z zapowiedziami – różny był nakład pracy. Przy reportażu największy, bo to jest praca koncepcyjna, a nie “muzyka-zapowiedź-muzyka-zapowiedź”.
Gan był współpracownikiem radia, tzw. wolnym strzelcem. Przynosił do radia gotowe audycje. Sam swój materiał montował i sklejał. Mamy od niego 4 tysiące nagrań – owoc jego 30-stu lat pracy. Najpierw robiło się nagranie robocze. Na nim było wszystko. Krzyki, hałasy, odzywki, przekleństwa. Tylko mały fragment nagrania nadawał się na audycję, a jeszcze mniejszy (czasami żaden) do archiwum. Piotr musiał to posegregować, wybrać, opisać i wymontować. Do tego musiał zmontować rozmowę z wykonawcami lub kierownikiem zespołu i dopiero przynieść. Montaż to kwestia wprawy. Piotr doskonale wiedział, gdzie dane “yyy” do wycięcia się kończy. Po latach to robiło się błyskawicznie.
dowód wpłaty składki członkowskiej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich | 1969 rok
Jerzy Szczepanek: Piotr zawsze jeździł z grubym zeszytem, w którym sobie wszystko notował. Pisał np. ”polka od Bączkowa”. Podpisywał tak np. 3 pozycje i dopiero przy ostatniej umieszczał adnotację, że “dobra”. Wtedy wycinał od razu zepsuty materiał.
Nie był związany innymi obowiązkami redakcyjnymi. Przychodził kiedy chciał, montował i tylko tym się zajmował. Wcześniej był zastępcą dyrektora Wydziału Kultury. Została mu z tych lat pasja do tematu rzemiosł. Jego żona kierowała kieleckim oddziałem “Estrady”. To było dobrze płatne i eksponowane stanowisko. Piotr mógł więc realizować swoją pasję folklorysty i nie traktować tego, jako jedynego źródła utrzymania. W radiu to dla nikogo nie były duże pieniądze. Wiem, bo były listy płac, które jak podpisywałeś, to widziałeś ile kolega z pracy zarabia.
Janusz Woś: Piotr początkowo jeździł z Cześkiem Kussalem, który wprowadzał go w montaż i umiejętność pisania. Inaczej pisze się do gazety, a inaczej do radia. Do tekstu pisanego można wrócić, jeśli się czegoś nie zrozumie. W radiu zdania muszą być krótkie. Trzeba przekazać tylko najważniejsze informacje, które zostaną w słuchaczu. Tak, żeby jego percepcja mogła to ogarnąć. Dopiero kiedy Piotr się tego wszystkiego nauczył, to zaczął jeździć samodzielnie.
zeszyt z notatkami Piotra Gana | 2017 rok | fot. Piotr Baczewski
Nagrania
Jerzy Szczepanek: Nagranie kapeli w latach 60. i 70. to było wielkie święto dla danej miejscowości. Przyjeżdżaliśmy jak na wesele. Ludzie zakładali stroje ludowe. Zjeżdżały się władze miejscowe. Trudno uwierzyć, ale czasem były świnie bite na tą okazję. Nagrywaliśmy przeważnie u kogoś w domu, remizie, szkole, albo świetlicach kół gospodyń wiejskich. Z wozu transmisyjnego wysiadała trójca: Piotr Gan, Rysio Makowski i Boguś Orzechowski (kierowca i pomocnik techniczny). Wóz miał dwie malutkie konsoletki. Musieliśmy stosować różne sztuczki techniczne, żeby cokolwiek nagrać. Konsoleta miała potencjometr tak jak w radiu – kręcony. Nie było żadnego suwaka do zmiany wzmocnienia, poziomów, czy korekcji.
Piotr miał taką zasadę: oberek 2.20’ to góra, a polka 2.15’ to góra. Miał zawsze stoper. Jak muzykanci grali i dochodziła druga minuta to Piotr podnosił rękę. To był znak dla muzykantów, że za chwilę muszą kończyć. Jak bardzo dobrze grali, to pozwalał im zagrać dłużej.
Bez wódki to czasem nic by się nie nagrało. Nie wybielajmy się, bo tak właśnie było. Normą było, że przychodzili do mnie muzykanci i pytali:
Szefie, nic nam nie idzie, możemy po małym?
Ja na to:
Weźcie, ale tylko po pięćdziesiątce i nic więcej.
Jak se chłopy po tej pięćdziesiątce strzeliły, to grały jak nie ta kapela co kilka minut wcześniej. Po pół godzinie znów proszą:
Szefie, a można by następny, bo pierwszy już nie działa?
Od razu “kopa” dostawali, ale nie można też było przegiąć w drugą stronę. A bywało, że niektórzy muzycy wywalali się po pewnym czasie nagrań. Czasem dobrze, że miał kontrabas, to się jeszcze utrzymał. Trzeba było na to uważać. Później po nagraniu to piło się dużo. Nagranie kończyło się zwykle około 3 nad ranem. To znaczy, że kończyło się o 20-stej, ale dopiero wtedy zabawa się zaczynała. Było tak ja na weselu. Kiedy kończyliśmy, grali nam “wyprowadzonego marsza”. Odprowadzali nas z muzyką do samego samochodu.
Jerzy Szczepanek | 2017 rok | realizator dźwięku współpracujący przez lata z Piotrem Ganem
Przeszkody technologiczne
Jerzy Szczepanek: Nie było możliwości nagrań na osobne ścieżki. Dlatego, dobre ustawienie mikrofonów było sprawą zasadniczą. Jak ustawiłem mikrofony, to tak nagrałem. Cudów nie było, a jedynie możliwość delikatnej korekcji. Kilka razy ten sam materiał się nagrywało. Z nagranych 80-ciu minut wychodziło tylko 25 czystego materiału.
Najpierw nagrywało się na mikrofonach dynamicznych, a później na początku lat 60-tych dostaliśmy dwa pojemnościowe. Ale Piotr był uparty. Miał swój jeden, ulubiony mikrofon i tylko na ten jeden całą kapelę nagrywaliśmy. Mamy więc kilkadziesiąt nagrań, gdzie dosłownie na jednym mikrofonie jest nagrana kapela składająca się z 6-ciu muzykantów i 15-stu śpiewających kobiet. Nieraz wyrażał zgodę na to, żeby jakiś jeden dodatkowy dołożyć. Ja się kiedyś uparłem, chciałem skończyć z tym staroświeckim sposobem nagrywania, skoro mieliśmy już nowoczesne konsolety i nagrałem na 8-śmiu czy 9-ciu mikrofonach. Ale Piotr nigdy tego nie puścił. Powiedział, że nagrania są złe technicznie. Ale później po latach, to już rzeczywiście się przyzwyczaił.
Inaczej jak się nagrywa skrzypce i akordeon, a inaczej jak do tego dochodzą 2 saksofony, trąbka, kontrabas, bęben, solista i 15 osób towarzyszących. To jest kompletnie inny nakład pracy. To już muszę postawić 12 mikrofonów.
Nagrywało się na taśmie „38 cm” (przesuw taśmy na sekundę). Wcześniej, jak były gorszej jakości magnetofony i taśma, przewijała się 76 cm na sekundę. Proszę sobie wyobrazić. To aż tyle taśmy trzeba było wyciąć z jednego zająknięcia. Później taśma się poprawiła. Prawie całe archiwum Gana jest na tych „38 cm”.
Piotr miał wszystko zaplanowane. Wiedział dokładnie jakiego materiału potrzebuje do audycji. Każda kapela miała zagrać 10-15 kawałków. Audycje w radiu były dość krótkie. Mieliśmy do dyspozycji 15 min.. Później 30 min. i wreszcie 3 godziny. I trzeba było te wszystkie materiały upchnąć. Trzeba było na antenie krótko zagrać i treściwie powiedzieć. Piotr zawsze chciał jak najwięcej różnorodnych kawałków puścić. Tak mógłby puścić jednego walca, czy polkę i czas by mu się skończył. Później jak Gan miał godzinną audycję, to na więcej sobie podczas nagrań pozwalał. Można już było nagrywać 3 minutowe kawałki. Słuchacze żywo reagowali. Byliśmy zalewani listami. Przychodziły prośby o przyjazd i nagranie kapeli. Nieraz Piotr potrafił po takiej prośbie pojechać, przesłuchać i dopiero umawiał się na nagrywanie.
W studio nagrania trwały bardzo długo. Powiedzmy, że utwór trwa 3,5’. Nagle facet w ostatniej minucie się myli. Wtedy trzeba było nagrywać od początku. Kiedyś jeden kawałek 16 godzin nagrywaliśmy. Nagrywało się na 100%. Nie było możliwości korekty.
list od radiosłuchacza | 1969 rok
Fotografie
Jerzy Szczepanek: Nie robiliśmy prawie wcale zdjęć muzykom. Na wieś nie jechało się z aparatem. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby Piotr robił sesje zdjęciowe razem z nagraniami. Jeszcze nie było takiej technologii. Kiedyś rolka 24 klatki dużo kosztowała. Nie było podglądu, czy dobrze się zrobiło, czy nie. Jak już jechał z aparatem na badania, to wolał sobie uwiecznić robotę kowalską, ceramikę, krzyże, albo małą architekturę. Wiedział, że wtedy nikt mu się nie poruszy, że sobie dobrze wymierzy.
Audycje
Jerzy Szczepanek: Najbardziej znaną Piotrową audycją była “Muzyczna premia tygodnia”. Przez kilkanaście lat była puszczana co tydzień w godzinach poobiednich. Ludzie byli już po obiedzie, więc zwoływali się, siadali i czekali na to “kto tym razem wystąpi? Może ja?”. To było święto na wsi. Zwłaszcza tam, gdzie było dokonywane nagranie. Całe Kielce tego słuchały. To było coś niesamowitego. Pamiętam, że nieraz cierpiałem i to bardzo, bo najpierw jechałem i nagrywałem kapele, później zgrywałem całą audycję, a później nie mogłem nawet wyjść na balkon. Z każdego okna “zasuwało” to, co zrobiłem . Ludzie nastawiali radioodbiorniki i słuchali. Wsiadłem kiedyś w autobus o godzinie 14-stej. Autobus był pełen ludzi, a kierowca na cały regulator włączył tą audycję. To ja wziąłem koszulę i zakrywam głośnik, bo już nie mogłem tego słuchać. A ktoś powiedział “No co pan! No niech pan taki nie będzie!”.
Drugą znaną audycją z godziny 14-stej było “Graj kapelo, goście proszą”. To był na żywo robiony konkurs kapel, czyli tzw “kasowanie”. Co miesiąc w studio były robione audycje na żywo. 2 godziny wcześniej były próby. Szło 55 min. Występowały 2, a dawniej i 3 kapele. Był prowadzący, a kapele konkurowały ze sobą. Później był plebiscyt publiczności, która im się kapela bardziej podobało. “Zapraszamy do studia S1. Konkurs kapel”.
Janusz Wadowski | 2017 rok | pracownik archiwum fonograficznego Radia Kielce
Archiwizacja
Jerzy Szczepanek: W archiwum mamy teraz 6 tysięcy audycji przegranych. Wiele materiałów nie nadawało się do archiwizacji. Nawet jeżeli dysponowaliśmy olbrzymim studiem nagraniowym, to na starej rozgłośni mieliśmy 4 wejścia mikrofonowe. Nie da się nagrać perkusji, kontrabasu, fortepianu na tak małą ilość mikrofonów. Nawet jeśli było to bardzo dobre pod względem merytorycznym, to pod względem technicznym nie nadawało się. Dość dużo nagrań – z tych właśnie względów technicznych – było puszczonych tylko raz. Można to znaleźć w audycjach, ale nie znajdziemy już tych materiałów pod konkretnymi nazwiskami, czy nazwami kapel.
Janusz Woś: Każdy utwór mamy w archiwum na osobnej taśmie, którą wkładamy do osobnego pudełka. Musimy dokonywać selekcji. Inaczej nie mielibyśmy mielibyśmy gdzie usiąść, bo cała rozgłośnia byłaby w taśmach. Jeśli zespół się zgłaszał, to oddawaliśmy im nagrania. Są przypadki, że kapele to mają, a radio nie.
pudełka z taśmami w archiwum fonograficznym Radia Kielce | 2017 rok | fot. Piotr Baczewski
Fenomen na skale Polski
Jerzy Szczepanek: Kiedyś województwo kieleckie było duże. Jeździliśmy sobie wszędzie bez problemu. Teraz, kiedy nam odebrali te ziemie, to zmuszeni jesteśmy często pracować „na partyzanta”. Do Przysuchy możemy jeździć tylko dlatego, że jesteśmy obsługą medialną i tu nam nikt nie zarzuci, że nie na swój teren przyjeżdżamy. Do Opoczna już jeździć nie możemy, bo Łódź może nam zrobić awanturę, że zabieramy ich materiał. Dawniej całe zagłębie muzykanckie było nasze: Opoczno, Przysucha, Radomskie, Iłża (słynny Józef Myszka z Błazin).
W latach 60. można było słuchać na długich falach “Jedynki”, “Dwójki” no i nas. Ta muzyka, za przyczyną radia zaczęła się bardzo przenikać. Teraz jedzie się po oberka z Kazimierzy, przysięgają, że to czyściusieńki ich, a ja przecież kilkanaście lat temu nagrywałem go w Opocznie. Tylko powiśloki – te melodie wzdłuż Wisły – to nie mają naleciałości. Oberki i polki – przez to, że radio chodzi cały czas, to np. słowa zmienią ale melodia zostaje ta sama. Teraz już nie można powiedzieć, że jakaś melodia to akurat granie opoczyńskie czy spod Iłży.
Radio Kielce transmitowało „Dwójkę” przez nadajnik na 30m maszcie na terenie rozgłośni. Zasięg był 30 km na falach średnich. O 6:15 wszystkie rozgłośnie mogły wejść ze swoim programem na 15 min. O 12.20 znów wchodziliśmy na 20 min., a później już nic. Potem nam dali godzinę rano i 1,5 godziny po południu. Program ogólnopolski szedł na falach długich. Kiedy powstały nadajniki fal ultrakrótkich to Radio Kielce dużo zyskało. Mamy nadajniki na św. Krzyżu i słuchała nas Lubelszczyzna, Rzeszowszczyzna i Nowy Sącz. Mieliśmy konflikt z rozgłośnią krakowską i musieliśmy przekierować anteny, żeby ich nie zagłuszać, bo ludzie z Tarnowa i Krynicy nas słuchali. Do dziś w Warszawie, jak się postarać to można nas odbierać. Mamy największy zasięg z rozgłośni lokalnych.
pismo adresowane do Piotra Gana | 1969 rok
Czego Piotr słuchać nie mógł
wycinek z archiwalnej gazety
Jerzy Szczepanek: Piotr pieruńsko nie lubił saksofonu. Później się przyzwyczaił, bo coraz więcej ich było, ale zawsze “stękał”. Ale każdy ma swoje ograniczenia.
Janusz Woś: Jak w Zakopanem jestem i widzę kapelę góralską z saksofonem w restauracji, to wolę nie zjeść. Góral z saksofonem mi nie pasuje. Piotrowi mógł nie pasować muzyk z Kielecczyzny z saksofonem.
Jerzy Szczepanek: Dlaczego tak mało było saksofonów na wsiach? Był drogi i ciężki do zdobycia. Poza tym był kojarzony z jazzem. Później nagle zrobił się modny, coraz więcej w kapelach ich było, ale on jest mało ludowy. Ma delikatne, miękkie brzmienie. Teraz jak jadę na wieś, to widzę kapele gdzie są dwa saksofony, akordeon, trąbka, klarnet, kontrabas… skrzypiec prawie już nie ma.
Tekst i zdjęcia: Diana Szawłowska i Piotr Baczewski.
Listy i dokumenty pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.