Józef Myszka

Błaziny | 4 km na południe od Iłży
tekst autorstwa Piotra Gana z 1964 roku
Józef Myszka i członkowie zespołu z Podkońc podczas występu 5 marca 1960 roku
[źródło: www.podkonce.blogspot.com]

Popularny w Kielecczyźnie śpiewak ludowy Józef Myszka, nieraz już wprawił w zdumienie swoich słuchaczy wykonywanymi tekstami, melodiami i oryginalnością interpretacji. Jego repertuar to przede wszystkim wiejskie piosenki humorystyczne, które łatwo dają się umiejscowić w kilku wsiach w okolicy Iłży: Pakosławiu, Seredzicach, Błazinach, Prędocinie, Jedlance i kilku innych. Natomiast trudno byłoby je znaleźć wśród zanotowań znanych „zbieraczy folkloru” tj. Kolberg, Suchorowski, Chorosiński czy Sobiescy. Nie znaczy to, że pieśni te są nowe – wręcz odwrotnie – są one tak stare, że teraz kiedy je Myszka wydobył z zapomnienia, zdają się być tu całkiem nowymi. Może tylko niektóre teksty dokomponowane przez myszkę są młodsze – ale tu też trzeba wziąć pod uwagę, że on sam, chociaż człowiek stosunkowo młody, dzięki swoim upodobaniom należy do ludzi bardzo dawnych i dlatego układane przez niego uzupełnienia starych tekstów i późniejszy sposób ich wykonywania są utrzymane w wiejskich nastrojach przed dziesiątek lat. Wszystko to zawdzięcza Myszka utrzymywanym w jego rodzinie tradycjom.

Bardzo już dawny zwyczaj w okolicy Mirca, Iłży i Wierzbicy nakazywał, aby orszak ślubny od zagrody panny młodej do kościoła szedł pieszo. Po drodze młodzi idąc do ślubu musieli wszystkich napotkanych po drodze „obłapiać” i od młodych przyjmować życzenia, a od starszych błogosławieństwa. Nieraz odległość od domu do parafii wynosiła nawet 10 km, a droga prowadziła przez wsie ulicówki, w których różnych gapiów bywało sporo – ale stary zwyczaj bezwzględnie nakazywał, ze wszystkich napotkanych po drodze trzeba „obłapiać”. Przypuszczalnie zwyczaj ten mial powiązanie z pańszczyzną i dłużej od niej przetrwał. Pod koniec XIX w. dla uniknięcia uciążliwego obłapiania do ślubu zaczęto jeździć końmi i tak się to przyjęło, że od początku XX w. prawie nikt nie chodził do ślubu pieszo. Od razu ambicją gospodarzy urządzających wesela stało się wożenie pary młodej i całego orszaku weselnego najlepszymi w całej okolicy końmi. I tak w drugiej połowie XIX w.

W Pakosławiu słynny był parokonny zaprzęg Franciszka Grudniewskiego. Sam Grudniewski był gospodarzem zamożnym i piastował urząd sołtysa. Nigdy nie brał pieniędzy za wypożyczanie swoich pięknych koni na wesela. Był ponadto człowiekiem obeznanym ze skomplikowanymi wówczas obrzędami weselnymi, a przy tym zawołanym tancerzem, dowcipnisiem i śpiewakiem. Dlatego tez często pełnił rolę starosty weselnego. Tym bardziej, ze jego zamożność pozwalała mu na zapraszanie, po pierwszym dniu, całego wesela do siebie na „starościńskie poprawiny” tak jak to było do niedawna zwyczajem w całej niemal Kielecczyźnie.

Sołtys Grudniewski miał córkę Agnieszkę, która odziedziczyła po nim wszystkie walory towarzyskie. Od dziecka uczestniczyła w odbywających się często w jej domu poprawinach i poprzedzających je weselach. Dzięki temu przyswoiła ogromną ilość starych wiejskich pieśni żartobliwych i weselnych. W 1902 roku wydano Agnieszkę za mąż do Błazin k. Iłży. Wyszła za Myszkę. Po kilku latach Agnieszka Myszka zaczęła udzielać się jako starościna weselna, początkowo w Błazinach, a potem też w całej okolicy. Zapraszano ją na wesela wszędzie tam, gdzie maiły się one odbyć według starego obrzędu.

Blisko pięćdziesiąt lat Agnieszka Myszka bywała starościną weselną. Zrobiła tylko przerwę na okres wojny, kiedy to jej syn Stanisław był w niewoli. Starościła aż do 1950 roku. W chwili pisania tego tekstu Pani Agnieszka ma 78 lat, pamięć ma znakomitą i czuje się dobrze, pomimo, że wychowała jedenaścioro dzieci, z których najmłodszy Józef jest spadkobierca jej i dziadka Grudniewskiego upodobań i talentu.

Józef Myszka urodził się w Błazinach w 1928 roku. Był ulubionym dzieckiem swojej matki, nie tylko jako najmłodszy syn, ale tez dlatego, że przed nim było aż sześć córek. Jak tylko Józef Podrósł matka zabierała go ze sobą na wesela i tam zaczął on poznawać stare melodie oraz teksty wiejskich piosenek. Razem z matką zapraszano na wesela także jej córki. W podiłżeckich wsiach uważano, ze jeśli nie będzie na weselu „Myszczanek” to nie może być ono udane. Początkowo „Myszczanki”, jeszcze jako panny, były zapraszane jako druhny. Potem, gdy powychodziły na maż, zapraszano je nadal, ale już jako swachny. Myszkówny, pomimo, ze obecnie są mężatkami, słyną wszystkie na cała okolicę z wesołości, układania żartobliwych przyśpiewek, znajomosci dawnych obrzędów oraz ogromnych ilości wesołych piosenek.

Józef Myszka miał okazję poznać wcześnie wszystkie tajniki obrzędów weselnych. Już w piętnastym roku życia pierwszy raz poproszono go na wesele jako starszego drużbę. Dał sobie doskonale radę z tą trudną rolą. Od tego czasu idąc śladami swojej matki i sióstr uczestniczył jako starszy drużba w większości wesel odbywających się w Błazinach i okolicznych wsiach. Od lat 50. XX w. jego popularność jako idealnego starszego drużby wzrosła tak, ze jest zapraszany na wesela do różnych zakątków Kielecczyzny. Lubując się w starych obrzędach i zwyczajach,stara się nikomu nie odmawiać i jeździ nieraz bardzo daleko. Bywał już na weselach w Kozienickiem, Buskiem, Opoczyńskiem i Sandomierskiem. Dziś ma za sobą ośpiewanych ponad 250 wesel i to całkowicie bezinteresownie. Naturalnie najwięcej śpiewał w swoim iłżecko-mirzeckim regionie. Uczestnicy wesel, na których Myszka jest starszym drużbą, zawsze z niecierpliwością czekają na oczepiny. Myszka po przetańczeniu z panna młoda kilku obrotów, sadza ją na środku izby i zaczyna przyśpiewkami tradycyjne „zbieranie na cepek”:

Dobry wiecór gościom,

prosę się nie gniewać,

bo ja będę teraz

pannie młodej śpiewał.

Leciała, gęgała

siwa gęś do nieba,

każdemu młodemu

kochania potrzeba.

W zielonym gaicku,

tam gdzie ptaszek nuci,

Już Ci się Marysiu

panieństwo nie wróci.

Potem znów porywa pannę młodą do tańca i starym zwyczajem stając przed kapelą śpiewa:

Siedzi ptosek na rokicie

i tak śpiewa rozmaicie.

Łapką grzebnie, łebkiem kiwnie,

nie jak to ptosek śpiewa dziwnie.

W sadzie grzyby, w stawie ryby,

w lesie orzechy, orzechy.

Oj, nie będziesz miała maciska

z niego pociechy, pociechy.

Po skończonym oberku śpiewa znów:

Nie będę tańcował,

bo się bardzo męcę.

Teraz ciebie oddam,

starszej druhnie w ręce.

Później improwizowanymi przyśpiewkami zaczyna zapraszać poszczególnych weselników do składania pieniędzy „na cepek”:

Wędruje, wędruje gwiazdecka po niebie,

a teraz poproszę chrzestny tato Ciebie.

A chrzestnego taty nie widać, nie widać,

poszedł na przypiecek z babą się wyigrać.

Kiedy większość weselników złoży już datki „na cepek”, a niektórzy ociągają się, Myszka śpiewa:

Czy mi się widzi, czy mi się zdaje,

że połowa ludzi na cepek nie daje.

Wy myszy po ścianach, a szczury do dziury,

kto na cepek nie dal to rękę do góry.

Józef Myszka mając ogromny repertuar starych pieśni, postanowił założyć zespół, by nie poszły one w zapomnienie. W 1955 prowadzi zespół w Błazinach, potem w Podkońcach, Prędocinie, a potem znów z Błazinach i Jasieńcu Iłżeckim. W międzyczasie występował sam jako solista z akordeonistą, a czasem ze swoją siostrzenica Zofią Bogucką. Miał występy w wielu większych miastach, a także w NRD i Czechosłowacji. Trudno się dziwić. Józef Myszka wypełnia z łatwością swoim śpiewem dwugodzinny program. Specyficzny charakter interpretacji Myszki polega na odtwarzaniu starego stylu wiejskich śpiewaków i tancerzy weselnych, a tego rodzaju osobowość jest już dziś przeszłością.

Śmierć Józefa Myszki, wstrząsnęła mieszkańcami Kielecczyzny. Miał on wielu wielbicieli swojego talentu i znany był w całym kraju. Zjednywał sobie sympatię otoczenia pogodnym usposobieniem oraz niezwykłą pracowitością.

19 lipca o godzinie 8:20 odbywaliśmy próbę zespołu na studenckim osiedlu „Przyjaźń” zlokalizowanym na warszawskich Jelonkach. Prowadził ją Myszka. W pewnym momencie podszedł do niego jakiś mężczyzna, popchnął, po czym uderzył dwa razy w głowę. Gdy Myszka upadł, został przez niego kopnięty.

[ze wspomnień naocznego świadka wydarzenia Leszka Dygasa, Słowo Ludu, 28 lipca 1964]

Myszka został odwieziony do szpitala, a napastnik bez oporu dał się odprowadzić na komisariat milicyjny. Nazywa się Bolesław Ambroży i z zawodu jest naukowcem, magistrem inżynierem fizyki jądrowej. Myszka po odwiezieniu do szpitala trafił na stół operacyjny. Przytomności jednak nie odzyskał i po dwóch dniach zmarł na skutek wylewu krwi do mózgu.

Tego dnia wstałem o godzinie siódmej. Udałem się do kiosku po gazety i papierosy. Po powrocie do swej kawalerki zacząłem sobie przyrządzać śniadanie. Nagle przez otwarte okna usłyszałem wybuch wrzaskliwego śpiewu. W odległości 25 metrów od mego mieszkania grupa kobiet i mężczyzn śpiewała wrzaskliwie jakaś piosenkę, której treści i słów nie rozumiałem. Ten hałas mnie zdenerwował. Usiadłem i chwilę myślałem w jaki sposób zainterweniować. Przyszło mi na myśl, ze najlepiej będzie zadzwonić na milicję, aby uciszyła tych ludzi. W pobliżu nie było jednak telefonu. Postanowiłem więc osobiście interweniować. Podszedłem do grupy ludzi śpiewających pod blokiem 11. Ten, który dyrygował, spojrzał na mnie drwiąco i śmiał się ironicznie. Wtedy go uderzyłem lewą ręką, bo jestem mańkutem.

[fragment zeznania Bolesława Ambrożego, Słowo Ludu, 28 lipca 1964]

Tekst powstał na postawie artykułu Piotra Gana – syg. Arch. PME SP. G. 13/37 (197-206) zredagowanego przez Piotra Baczewskiego. Tekst autorstwa Piotra Gana pochodzi ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Fotografia została zdigitalizowana przez Bibliotekę Narodową w Warszawie.

Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.

Share This