Leczenie magiczne

tekst autorstwa Piotra Gana | 1960 roku
ilustracja autorstwa Mariana Gostyńskiego | syg. Arch. PME Sp.G. 12/3 (11)

W całej niemal Kielecczyźnie przy stosowaniu różnych lekarsko-magicznych praktyk zalecanych przez „babki” i znachorki wielką rolę przypisuje się porom dnia. Istnieje tu bowiem przekonanie, że skuteczność tych praktyk może być tylko wtedy zapewniona, o ile przeprowadzane są one o właściwej porze, a więc przede wszystkim, przed wschodem lub zachodem słońca, o północy albo też przed, w czasie lub po pianiu kogutów.

Wiele też zabiegów można było stosować tylko w terminach ściśle związanych z dorocznymi świętami. Na przykład jeden ze sposobów leczenia świerzbu polegał na tym, że chory musiał obmyć się w rzece, stawie lub strumieniu przed wschodem słońca w Nowy Rok. Obok tego magicznego leczenia świerzbu w niektórych okolicach w Kielecczyźnie stosowany był również inny sposób, a mianowicie: chory po zachodzie słońca powinien był cały obmyć się ciepłą wodą, następnie wysmarować się smołą (używaną wówczas jako smar do wozów) owinąć się szmatami i tak pójść spać. Umyć się można było dopiero na drugi dzień i to tylko przed wschodem słońca.

Niejednokrotnie ludność wiejska w Kielecczyźnie uzależniała magiczne lecznictwo od nazwy choroby lub swoich pojęć o jej genezie. I tak często występująca u niemowląt „pleśniawkę”, zwaną w wielu wsiach „ziaby”, według istniejących do niedawna zabobonów odpędzano przez wyniesienie dziecka nad wodę i pocieranie mu ust złapaną tam małą żabą. Leczenie tego schorzenia we wsiach centralnej Kielecczyzny było bardziej skomplikowane. Uciekano się przeważnie do pomocy „babek”, które dokonywały następujących praktyk: nad kubkiem lub szklanką napełniona wodą odmawiały kompilację kilku modlitw przerywana powtarzaniem imienia chorego, wrzucając w międzyczasie kolejno: trzy kawałki starej podeszwy (dla chłopców – z obuwia męskiego, dla dziewczynek – z żeńskiego), po trzykrotnym przeżegnaniu (bez „amen”) obmywały tą wodą język i wargi dziecka „do trzeciego razu – przed wschodem, przed zajściem i znów przed wschodem słońca. Po skończeniu tego rodzaju kuracji, żeby choroba nie wracała, wodę tę należało wylać przed wschodem słońca do strumienia o kamienistym dnie, idąc nad strumień nie wolno było z nikim rozmawiać, oglądać się, ani odpowiadać na pozdrowienia „choćby kto i kto z Bogiem powitał”. W tych wsiach, gdzie stosowano takie zabiegi, a nie było strumieni, wodę wylewano w róg płotów, gdzie schodziły się granice dwu sąsiadów.

Przy schorzeniach takich jak koklusz w niektórych okolicach Kielecczyzny obok stosowania ziołolecznictwa tj. pojenia chorych dzieci syropem z pędów sosnowych albo też „zmianę powietrza” przez wywożenie do rodzin w odległych wsiach. Uciekano się również do praktyk zabobonnych. Jedną z nich było obnoszenie dziecka poza granicami wsi „idąc przeciw słońcu” (od zachodu na wschód), z tym, że podczas tej leczniczej wędrówki obowiązywało przejście przez sosnowy las praz przez rzeczkę lub strumień („z którym koklusz popłynie”). Po powrocie do domu należało przyjść z innej strony i, w miarę możliwości, nie wchodzić do izby tymi samymi drzwiami.

W wielu wsiach rejonu świętokrzyskiego w wypadku kokluszu uciekano się do podobnych, jednak nieco odmiennych praktyk. Należało przed wschodem słońca z chorym dzieckiem przejść „dziewięć granic” (dziewięć miedz), zrywając przy każdej między po jednym zielu, które po powrocie zaparzano i podawano dziecku do picia.

Według przekonań praktykujących do dziś „babek” niektóre tajemnice zażegnywań i oduroczeń, „żeby mogły mieć swoją moc”, musiały być im zdradzone w dzieciństwie, przed okresem dojrzewania, a mogą być przez nie skutecznie stosowane tak długo, dopóki nie przekażą lub nie zdradzą treści tajemniczych formułek innej osobie. Taką właśnie tajemnicza praktyką jest zażegnywanie uroku przy dreszczach i nagłych bólach, przeważnie żołądka. Jeśli ktoś dostawał dreszczy lub takich bólów istniało przekonanie, że to nie było nic innego, jak tylko „rzucenie uroku”. I w tym wypadku posiadająca tę tajemnicę znachorka wyciągała z ognia trzy żarzące się węgielki (jeżeli w tym czasie nie paliło się w piecu, to zastępowano je trzema kawałeczkami chleba), odmawiała nad nimi tajemnicze formułki i wrzucała je pojedynczo do kubka z wodą. Potem wodą tą obmywała twarz chorego „od lewego do prawego ucha”, „do trzeciego razu”, dając choremu pić trzykrotnie. Po tej czynności resztę wody, wraz z węgielkami czy chlebem, wylewała do pieca („najlepiej do ognia”) i szybko stawiała kubek do góry dnem.

Opisano wg informacji uzyskanych bezpośrednio od „babek” i znachorek we wsiach pow. kieleckiego, radomskiego i starachowickiego w 1959 i 1960 roku.

Tekst powstał na postawie artykułu PiotraGana – syg. Arch. PME SP. G. 12/2 (14-13) zredagowanego przez Monikę Gigier. Tekst i fotografie autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Fotografia została zdigitalizowana przez Bibliotekę Narodową w Warszawie.

Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.

Share This