Przetaki i św. Tekla

Dębno | 46 km na południowy-wschód od Kielc
tekst autorstwa Mirosława Kowalika i Piotra Gana | 1964
kobieta przy wyrobie sita | Dębno | 1964 rok | fot. Piotr Gan

Jakkolwiek cech sitarzy i przetaczarzy w Dębnie k. Rakowa ariańskiego powstał nie tak dawno, bo w 1779 roku, to już żaden z najstarszych mieszkańców mistrzów dawnego kunsztu nie pamięta, aby jego ojciec czy dziad należeli do cechu. A zajmowali się wyrobem sit i przetaków wszyscy. Zawód sitarza przechodził z ojca na syna. Dziś tylko osiem osób uprawia to rzemiosło.

Tomasz Matuszczyk, liczący sobie 68 lat życia, nauczył się tego rzemiosła od dziadka i ojca. Uprawiał je od 15 roku życia. Podobnie było z Piotrem Wojciechowskim, Wincentym Kobrynem, Władysławem Baltynem i Janem Czechem.

Wyrabiają tu 4 rodzaje sit. Najgrubsza siatkę pelcioną z cienkich deseczek mają „grochowiaki” albo „dziuraki” używane do wiania łubinu i grochu. Trochę drobniejsza siatkę maja „przetaki” używane do wysiewania piasku z ziarna. Wyrabia się tu także rzeszota do odsiewania mąki, no i normalne sita. W tych ostatnich siatka pleciona jest z końskiego włosia na specjalnym przyrządzie zwanym tu „krośnia”. To jedyne złożone urządzenie używane przy produkcji sit. Sitarze poza tym uzywają tylko „olśnika” (struga), który „musi być ostry jak brzytew”.

Przetak czy sito składa się z obłęku i tzw. płótna. Jeżeli zrobienie obłęku nie nastręcza wiele trudności, to produkcja płótna wymaga swego rodzaju precyzji. Łatwiej plecie się je z łyka wyciętego starannie z kawałka drewna, trudniej natomiast z drutu i końskiego włosia. Mimo to Tomasz Matuszczyk potrafił zrobić niegdyś cała kopę przetaków w ciągu tygodnia. I wtedy cztery furmanki jechały na jarmark do Łagowa, Nowej Słupi, Staszowa czy Chmielnika. Na każdej było 10 kóp przetaków. I wszystko sprzedali.

Dziś z dawnej świetności pozostało tylko wspomnienie. Cech jest tylko bractwem kościelnym, chociaż nadal wybiera się cechmistrzów. Sitarzy już tu coraz mniej. Z dawnych pięćdziesięciu pracuje tu jeszcze około dziesięć osób.

Mają sitarze z Dębna wielkie trudności w uprawianiu swojego rzemiosła, chociaż robią to tylko dorywczo. Stwierdzają ze smutkiem, ze nikt z młodzieży nie ima się rzemiosła mającego za sobą wielką tradycję. A przetak i sito zawsze są potrzebne, chociaż maszyny-młóckarnie wszędzie słychać we wsi. Kupowaliby ludzie sita, ale nie ma z czego ich robić.

Sitarskiemu rzemiosłu w Dębnie nikt nie patronuje. Sitaczarze nie są zrzeszeni w żadnej spółdzielni. Żadna instytucja nie troszczy się o to, aby zaopatrzyć ich w materiały na sita. Nic więc dziwnego, ze w Dębnie chwalą dawne czasy – przedwojenne. Bo wtedy – mówią – szło się do lasu na wyrąb, popatrzyło na drzewo do góry, a skoro miało ślady grzyba, dokopywało się do korzenia i patrzyło czy jest łupnisty, bo skoro tak, to i cały pień będzie dobrze się łupał. Najlepszy pień na sita to taki z wypróchniałym rdzeniem. Dziś dostane – zali się Jan Czech – zaledwie jeden metr sześcienny drewna, a potrzebuję chociaż trzy. Jak często sztywne trzymanie się paragrafów i przepisów utrudnia ludziom pracę i życie. Przepisy nie pozwalają na sprzedaż drewna opałowego dłuższego od jednego metra. Na obłęk używa się kawałka o długości półtora metra…

Powie ktoś, ze nie warto robić problemu. Bo i z czego? Bo i po co? O sito? A jednak…

 

jarmark w Łagowie | 1966 | fot. Piotr Gan
Syg. Arch. PME N. 3095
obłęki | Dębno | 1964 | fot. Piotr Gan
Syg. Arch. PME N. 3100
kobieta przy wyrobie sita | Dębno | 1964 rok
fot. Piotr Gan

Ludzie w Dębnie gospodarują na małych kawałkach gruntu. Gleba jest tu bardzo niskiej jakości. Wieś wyludnia się. Z młodych nie zostaje prawie nikt. Nie chcą uprawiać roli. Nie chcą zajmować się rzemiosłem swoich ojców. Może dlatego, że nie chcą żyć tak skromnie jak ich rodzice. Ludzie z okolicy wiedza o tym, że w Dębnie najczęściej „wszechmogącką” się żywią. Tak nazywają tu kartoflaną zupę. Że bieda tam „aż piszczy”, tego powiedzieć nie można, ale czy debniacy nie mają prawa dorównać innym kroku?

Kiedyś, bardzo dawno, dębnianie chcieli dorównać sąsiedniemu Rakowowi. Życie tam było bardziej atrakcyjne niż w Dębnie – między innymi z racji bardzo bogatych odpustów parafialnych. W Dębnie był – i jest – piękny rynek, jako że było Dębno niegdyś miasteczkiem. Niestety nie miało świętego patrona by mogło zorganizować odpust. W Rakowie przy łaźni stała figura św. Tekli. Pewnej nocy dębnianie ukradli figurę świętej i ustawili na swoim rynku. Rakowianie skradzioną Teklę odebrali, ale tej rynek w Dębnie najpewniej się bardzo spodobał, bo… następnej nocy znów na niego wróciła. Wobec takiego „cudu” rakowianie dali spokój i pozwolili św. Tekli zostać w Dębnie. Jest tam do dnia dzisiejszego w murowanej kapliczce.

Św. Tekli nie interesuje niestety codzienne życie mieszkańców Dębna. O czasu, gdy chcieli sobie przy jej pomocy uatrakcyjnić życie, nic się właściwie nie zmieniło na lepsze – jeśli pominąć większe możliwości kształcenia i zdobycia pracy w zakładach państwowych dla młodzieży.

W starym Dębnie starzy ludzie przy krosnach i naftowej lampie tkają długimi zimowymi wieczorami płótna do sit. W pobliskim Rakowie palą się na ulicach jarzeniówki, w domach świeca ekrany telewizorów, a w świetlicy gromadzkiej rolnicy rozprawiają o mechanizacji rolnictwa.

A w każdy wtorek na rakowskim jarmarku rolnicy kupują przetaki, bo… maszyna nie podsieje ziarna.

Tekst archiwalny – syg. Arch. PME SP.G. 6/2 (10 i 16) – autorstwa Piotra Gana i Mariana Kowalika zredagował i opracował Piotr Baczewski. Tekst i zdjęcia zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Fotografie zostały zdigitalizowane przez Bibliotekę Narodową w Warszawie.

Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.

Share This