Walerian Kwiatkowski

Zawichost (18 km na północ od Sandomierza)
tekst Piotra Gana z 1966 roku
kowal Walerian Kwiatkowski, na zdjęciu z lewej w ciemnym płaszczu | 1947 | archiwum Krzysztofa Siusia

Prastare, nadwiślańskie miasto Zawichost w ciągu wieków wielokrotnie mieszczono wojnami, każdorazowo szybko odradzało się dzięki swemu położeniu na skrzyżowaniu ważnego szlaku lądowego z wodnym, jakim od zarania dziejów Zawichostu była Wisła. Miał tez Zawichost w swojej historii okres takiego rozkwitu, że ze względu na ruch w Wiślanym porcie i mieście nazywano go Małym Gdańskiem.

Tę drugą nazwę pamiętają jeszcze dziś starsi mieszkańcy Zawichostu, dawni flisacy i wodniacy. Pamiętają to tak samo, jak i stare określenia poszczególnych dzielnic tego miasta: Ludmierz (dziś krochmalnia), Wały, Pod szlachtuzem, Piaski, Prosperów (poprzednio Starostów, od 1701 roku oddzielna jednostka miejska zamieszkała do ostatnich czasów niemal wyłącznie przez Żydów) oraz Rybitwy (dzielnica, której mieszkańcami byli sami flisacy).

Ożywiony ruch na Wiśle i w mieście wytworzył charakterystyczne proporcje zajęć mieszkańców Zawichostu. W połowie XIX w., kiedy miasto to liczyło 3000 mieszkańców zatrudniano tam:

„4 bednarzy, 4 cieśli, fabrykant świec łojowych, 2 faktorów, 3 handlarzy drzewem, 8 handlarzy zboża, introligator, kołodziej, kolektor, 2 kowali, 11 krawców, 3 kupców, kuśmierz, 2 malarzy, 21 piekarzy, dwóch powroźników, 11 rzeźników, 2 ślusarzy, 4 stolarzy, 10 szewców i 2 tkaczy.”

W kilka lat po sporządzeniu tego rejestru osiadł w Zawichoście trzeci kowal, Andrzej Kwiatkowski (dziad Waleriana), przybyły z Krakowskiego. Robót kowalskich w tym czasie w Zawichoście było sporo. Przyjeżdżali tu wszyscy z różnych stron po sól, czy cegłę z Dzierdziówki. Przywozili drzewo, zboże i owoce. Podkuwali im tu kowale konie oraz naprawiali uszkodzone w długiej drodze wozy. Robili też wodniacki sprzęt, zamki do magazynów i spichlerzy, a także narzędzia dla robotników w okolicznych kamieniołomach.

Kiedy wybuchło powstanie styczniowe, Andrzej Kwiakowski wstąpił do powstańczego oddziału, potem był zesłany na Sybir, a w krótkim czasie po powrocie z zesłania zmarł na cholerę. Jego syn, również Andrzej (ojciec Waleriana) nieprzygotowany do żadnego zawody, tak jak wielu młodych chłopców z ówczesnego Zawichostu, zmuszony był szukać zajęcia na Wiśle. U zawichościańskiej biedoty było w swoim czasie niemal tradycją, że jak tylko chłopak podrósł „to go pych na wodę”.

Podczas jednego ze spływów ze zbożem do Warszawy, Andrzejem Kwiatkowskim zajął się warszawski rzemieślnik, co umożliwiło mu ukończenie kowalskiego terminu w Warszawie. Po wyzwoleniu się na czeladnika Andrzej powrócił do Zawichostu i założył tam swój własny warsztat kowalski. Zajmował się głównie wykuwaniem kotwic do berlinek, a ubocznie robił pługi, brony i drapacze dla miejscowych rolników. Słynęły też na całą okolicę wyrabiane przez niego wozy, wasągi i bryczki.

Walerian Kwiatkowski (ur. w 1903 roku) rozpoczął prace w ojcowskiej kuźni będąc jedenastoletnim chłopcem. Było to bezpośrednio po skończeniu szkoły w 1914 roku. Zamiarem jego, jak też i rodziny, było dalsze kształcenie się, tym bardziej, ze w szkole wykazywał się nieprzeciętnymi zdolnościami w dziedzinie rysunku i marzył o tym, żeby zostać rzeźbiarzem. Wybuch pierwszej wojny światowej przeszkodził tym planom i tak walerian Kwiatkowski – pomimo że (tak sam mówi) „do kowalstwa nie miał żadnego porywu”, pracował w kuźni ojca. Skuwał po cztery wozowe osie na kotwice, robił wrzeciądze i zawiasy, kuł pługi i robił okucia do wozów nie szczędząc na nich kowalskich ozdób… ale robił to wszystko niechętnie. Ta niechęć do kowalstwa i ciągła nadzieja na kształcenie się w kierunku swych zainteresowań stała się powodem zlekceważenia przez niego tradycyjnej, rzemieślniczej hierarchii. Kwiatkowski nie starał się o składanie czeladniczego egzaminu, pomimo że znajomość zawodu i jego umiejętności w znacznym stopniu przewyższały wymagany poziom. Jego szerokie zainteresowania sztuką i artystyczne uzdolnienia dawały mu możliwość wyżywania w wielu dziedzinach i sztukę kowalską stawiały raczej na uboczu.

rynek w Zawichoście | 1915 | źródło: POLONA

Po śmierci ojca w 1925 roku, Walerian Kwiatkowski był już na tyle przygotowany do zawodu, że doskonale dawał sobie radę w samodzielnym prowadzeniu ojcowskiej kuźni. Ta kowalska samodzielność trwała tylko jeden rok. W 1926 roku powołano Kwiatkowskiego do wojska. Tam ukończył szkołę podkuwaczy koni. Po powrocie z wojska w 1928 roku pracował jako kowal w ostrowieckiej hucie. Wieczorami zajmował się rzeźbienie w drzewie ramek i innych użytkowych ozdób. W Ostrowcu pracował do 1940 roku – potem wrócił do Zawichostu, odbudował zniszczoną w 1939 roku kuźnię i prowadził ją przez cztery lata, aż do momentu wysiedlenia ludności z Zawichostu w 1944 roku. Po zakończeniu działań wojennych Kwiatkowski powrócił z wysiedlenia nie mając już dawnej niechęci do kowalstwa.

Pierwszą jego pracą artystyczną były okucia drzwi do zabytkowego klasztoru pofranciszkańskiego w Zawichoście. Robotę tę miał pierwotnie wykonywać inny kowal z Krakowa, ale okucia wykonane przez Kwiatkowskiego, były wykonane na takim poziomie, że uznano je za wystarczająco efektowne i odpowiadające zabytkowej architekturze budynku.

W 1951 roku, Kwiatkowski na wystawę organizowaną przez Państwowy Dom Kultury w Sandomierzu wykuł „Popiersie Bieruta” oraz „Głowę Chopina”(w liściach paproci). Przyznano mu za te prace 1000 zł. Nagrody. Po zwróceniu przekazał obie w darze prezydentowi Bierutowi. Potem był zaproszony do warszawy, gdzie przebywał przez trzy dni na koszt kancelarii prezydenta RP. Pobytu swego w Warszawie Kwiatkowski nie zmarnował. Robił tam starania, żeby Zawichost otrzymał lekarza, którego brak odczuwali wszyscy mieszkańcy. Zresztą i złożenie daru prezydentowi, miało w swoim założeniu ukryty właśnie ten cel. W każdym razie od 1951 roku Zawichost ma swojego lekarza.

W 1951 roku Kwiatkowski stał się szeroko znanym kowalem-artystą i od tego czasu zaczęły do niego napływać zamówienia na roboty metaloplastyczne. Wykuł ładnie skomponowane balustrady do kościoła parafialnego w Zawichoście, w 1961 okół cały ratusz w Sandomierzu. Zrobił stylowe żyrandole i kinkiety dla Zakładu Wychowawczego w Zawichoście. Ostatnią jego praca artystyczną było wykucie żelaznych ozdób do pomnika w Kleczanowie (miecz Chrobrego, orzeł piastowski, tarcza i znicz).

W swoich pracach artystycznych Kwiatkowski nigdy nie zakłada przed rozpoczęciem roboty, jak ma wykuć i jak ma ozdobić. Wie tylko co ma zrobić i jakich rozmiarów. Pomysły kompozycyjne i zdobnicze rodzą się dopiero pod młotem w trakcie roboty, wtedy jak twierdzi „jeden element zazębia się z drugim i tak powstaje całość”.

Kwiatkowski lubi swój zawód i chętnie wykuwa żelazne ozdoby – a kiedy długo nie ma zamówień „na artystyczne roboty” i zmęczony jest powszedniością robót usługowych – zasiada do lepienia w glinie. Lepi figurki rybaków, muzykantów i małomiasteczkowe scenki. Czasami kopiuje głowę Chopina. Potem wszystkie swoje rzeźby wypala w miejscowej kaflarni, a kiedy są gotowe rozdaje je rodzinie i przyjaciołom.

Tekst archiwalny – syg. Arch. PME SP. G. 4/26 (251-252) – autorstwa Piotra Gana. Tekst i fotografia autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.

Share This