Wincenty Firmowski

Januszewice | 4 km na zachód od Opoczna
tekst Piotra Gana z 1968 roku
kapela Wincentego Firmowskiego | 1966 rok | fot. Piotr Gan | Arch. PME N. 3128/2

W Opoczyńskim, tak jak i w pozostałych rejonach Kielecczyzny, kapele wiejskie grają najczęściej w składzie trzy lub czteroosobowym. Nie znaczy to, że nie ma w tym rejonie kapel większych, ale powstały one dopiero po II Wojnie Światowej i to na skutek oddziaływania różnych akcji, mających na celu podniesienie poziomu amatorskiego ruchu artystycznego. Jeszcze do niedawna ludność wiejska regionu opoczyńskiego nie odczuwała konieczności angażowania na swe wesela, “grajki” – czyli zabawy i inne uroczystości większych kapel. Wypływało to w znacznej mierze z niezamożności ludzi tego regionu. Ponadto – cechuje tamtejszych ludzi dziwne przywiązanie do wszystkiego co starodawne i tym samym do starego składu kapel. O takich właśnie upodobaniach mieszkańców regionu opoczyńskiego wspomina “Kronika rodzinna” z 1876 roku: “…ludność (pod Opocznem, Sulejowem i Studzianną), ta ze swym odwiecznym strojem – sympatyczniejsza jest od pozornie bardziej rozwiniętych mieszkańców innych okolic, gdzie całe wioski porzuciwszy odwieczny strój swych ojców, przyodziały ubiór wyższej klasy społeczeństwa, którego przedstawiają parodię…”.

Jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników starodawnego grania jest w Opoczyńskim skrzypek – Wincenty Firmowski z Januszewic koło Opoczna. Urodził się on w roku 1900. Gry na skrzypcach uczył się od swego ojca – również skrzypka – bo granie na skrzypcach było w rodzinie Firmowskich tradycyjne. Grywał na nich także dziadek Wincentego.

Dziś kapela Firmowskiego gra w następującym składzie: skrzypce, dwustrunowe basy (dłubane, strojone o oktawę niżej od skrzypiec “a” i “d”) oraz bębenek z jednostronnie naciągniętą skórą (w jego obręczy umieszczono 4 pary okrągłych blaszek miedzianych nazywanych grajcarami). W kapeli Firmowskiego od kilkunastu lat gra na basach “bez przebieracki”, czyli bez palcowania – Stanisław Puchała. Na bębenku bębni Jan Uraziński. Nie jest to pierwsza kapela Firmowskiego. W okolicy jest on znany jako muzyk już od przeszło pięćdziesięciu lat. Początkowo grywał sekund w kapeli ojca, a później już założył własny zespół w którym nie zmienia się zestaw instrumentów, a najcenniejszym z tychże są blisko stuletnie basy odziedziczone po ojcu.

kapela Wincentego Firmowskiego | 1966 rok | fot. Piotr Gan | Arch. PME N. 3128/1

W młodości grywał Firmowski niemal codziennie na “kundzielnickach i “pierzakach” w Januszewicach, Klinach i Gawronach. Mieszkańcy regionu opoczyńskiego organizowali dawniej coniedzielne “grajki”, czyli zabawy składkowe, na które dziewczęta przynosiły żywność, a chłopcy wódkę. Oni też opłacali zamówioną kapelę. Na takich właśnie zabawach grywał najczęściej Firmowski, grywając bardzo często bezinteresownie – ponieważ sam bardzo lubił się zabawić. Jego kapela była także często angażowana na trzydniowe wesela, bo takie wesela odbywały się właśnie w Opoczyńskim.

Januszewiczanie lubią kapelę Firmowskiego, a na dowód swej sympatii ułożyli na jego temat takie oto przyśpiewki:

Firmowski, Firmowski, ponoć Was okradli. Dobrze Wam zrobili, na bogacza wpadli.

Firmowski, Firmowski, co się u Was dzieje? Wszystkie kury wyzdychały, kogucina pieje.

Firmowski, Firmowski, bój się kary boskiej. Nie puszczaj kogutka, do mojej kokoszki.

W ostatnich latach Wincenty Firmowski grywa mniej. Nie odbywają się już w Januszewicach starodawne “kundziuleńki”, “pierzaki”, czy “grajki” Czasem tylko muzykowanie przeradza się w zabawę, częściej kończy się graniem starych melodii i śpiewaniem starych piosenek z których wykonania słynie basista – Stanisław Puchała. Śpiewa on między innymi taką przyśpiewkę:

Mam ja ci piosenek półkorcowy worek. Nie wyśpiewam w poniedziałek, wyśpiewam we wtorek.

W letnie wieczory – po robocie w polu – Wincenty Firmowski wychodzi przed dom i gra na skrzypcach stare “ciągłe obery”, mazurki i starodawne polki. Bez swego codziennego grania nie może żyć.

Kapela Wincentego Firmowskiego jest dziś w województwie kieleckim jedyną kapelą, która utrzymała sposób gry i skład instrumentów sprzed stu lat. W 1965 roku, podczas konkursu kapel w Opocznie, zespół Firmowskiego został nagrodzony za oryginalność interpretacji i repertuar składający się z dawno już nie granych melodii tanecznych. Kapela Wincentego Firmowskiego zajęła także I miejsce w ogólnowojewódzkim konkursie kapel, który odbył się w 1967 roku w Kielcach, a w roku 1968 została zaproszona do występu na centralnych dożynkach w Warszawie i Telewizji Katowice.

kapela Wincentego Firmowskiego - januszewska melodia weselna

Wywiad z Joanną Strelnik o Wincentym Firmowskim i muzyce wiejskiej

Warszawa
wywiad przeprowadzony przez Dianę Szawłowską i Piotra Baczewskiego w 2018 roku
kapela Wincentego Firmowskiego w Opocznie | lata 60. XX w. | fot. Piotr Gan | Arch. PME N. 3265/33

Diana Szawłowska / Piotr Baczewski: W jaki sposób zainteresowałaś się muzyka wiejską?

Joanna Strelnik: Często wyjeżdżałam na Bliski Wschód. Myślałam sobie, oni mają ekstra muzykę ludową. Słuchają jej w taksówkach na kasetach. W ogóle wszyscy! Zaczęłam chodzić na festiwale folkowe, słuchać muzyki świata. Potem trafiłam na Nową Tradycję, czyli festiwal organizowany przez Polskie radio, który promuje muzykę ludowa w nowej odsłonie. Taką wiejską, starą.

Ze Staszkiem, moim mężem, chodziliśmy na Nowa Tradycje od 2000 roku. Szliśmy raz do roku na Nową Tradycje i nic. Nie mogę odżałować tych lat.

Chyba w 2012 roku – tak jak każde małżeństwo w średnim wieku – nie mieliśmy co robić. Zapytałam męża: Stachu, może pójdziemy na jakiś kurs tańca? Dobrze – odparł – ale tylko na taki w którym nie rusza się biodrami. Padło na oberka. Na jednym z festiwali Nowa Tradycja zapytaliśmy Karola Ejgenberga – osobę, która wie chyba wszystko o polskim folku – gdzie można nauczyc się tańczyć oberka? Przekierował nas na warsztaty do Grześka Ajdackiego.

Tak zaczęliśmy się uczyć tańczyć. Potem zaczęliśmy się uczyć grać. Siedzisz, siedzisz i myślisz. Co grać? Chciałabym grać te swoje opoczyńskie, bo są to moje rodzinne strony. Jednak bardzo podobała mi się muzyka spod Radomia. Miałam z tym problem.

Pomyślałam, ze chciałabym znaleźć takiego zajawionego skrzypka, dzikusa takiego. Żeby było słychać, ze nie grał w żadnym zespole folklorystycznym i nikt go nie instruował.

Opowiedz nam o Twoim pierwszym kontakcie z muzyką Wincentego Firmowskiego. Jak na nią trafiłaś?

Muzykę Firmowskiego usłyszałam po raz pierwszy na płycie „Zagraj mi muzykancie – Tradycyjna opoczyńska muzyka ludowa” wydanej przez Muzeum Regionalne w Opocznie.

Co Cię w tej muzyce zafascynowało, zaciekawiło?

Szukałam skrzypka z okolic Opoczna, który fajnie gra i nie grał z harmonią. Takie miałam założenie, gdy zaczęłam uczyć się grać na skrzypcach. On był w zasadzie jedyny. Grał niezwykle. To była naprawdę dzika muzyka.

Czyli jaka?

Firmowski miewał problemy z trzymaniem rytmu, ale był absolutnym czarodziejem melodii. Miał tez charakterystyczną dla siebie ogrywkę, dość nieprzewidywalną. Przepiekną i delikatną. Są tacy skrzypkowie, którzy grają tak jak się gra u nich w regionie i są osobne byty. On taki trochę był. Muzyka opoczyńska kojarzy się z konkretem i ostrością. Jego muzyka wydaje mi się bardzo poetycka. Trochę taka francuska, powiedziałabym nawet. Miał piękną technikę gry. Używał trylików. Skrzypce trykały mu, miauczały. Jego instrument miał bardzo szczególną barwę dźwięku.

Znane utwory potrafił zagrać w sposób bardzo nieoczywisty. Nabierały dzięki temu nowej jakości.

Często miesza dwa kawałki. Zaczyna od pierwszego, przechodzi w drugi, wraca do pierwszego, a potem gra coś pośredniego między tymi dwoma kawałkami. Gra oberki, polki, ale też walczyki. Świetnie gra walczyki. To jest najlepszy gościu od walczyków, jakiego znam. On te walczyki przerabia na coś zupełnie swoistego. Gra też bardzo dobre polki. Bardzo dobre.

Nie wolałabyś uczyć się od żywego człowieka?

Dla większości ludzi, którzy jeździli na wieś, to spotkania z muzykantami były swego rodzaju rytuałem przejścia w dorosłość. Mieli po te 19-20 lat. Nagle baaam! Taaaka zmiana! Widzieli inną filozofię życia, inne wszystko.

Ja się wychowałam na wsi. To co dla nich było wielkim szokiem, dla mnie było normalne. Mieszkałam razem z dziadkami. Moja babcia piekła chleb. Fakt, że mój dom był raczej inteligencki, bo dziadek był księgowym, ale to ma małe znaczenie. W szkole wszyscy mówili gwarą. Na mnie świnia chodzącą po podwórku, czy kastrowanie wieprzka nie robiło wrażenia. Mój ojciec często zabijał króliki i oskórowywał je nad zlewem. Tez minusy. Całe to zaprawione alkoholem towarzystwo i koledzy z podstawówki, którzy chcą mnie zawsze nim częstować, gdy pojawiam się w rodzinnych stronach.

Dla mnie szokiem był widok tramwaju, gdy przyjechałam na studia do Krakowa. To był szok kulturowy. Ludzie jeżdżą na wies i szukają przeżycia, a mnie interesuje wyłącznie muzyka. Wyłącznie.

Urodziłam się w Białaczowie. 12 km na południe od Opoczna. Jest to specyficzna wieś. Niegdyś była miastem, które zostało zdegradowane do rangi wsi po powstaniu styczniowym. To bardzo przetrwało w strukturze społecznej. Tam prawie nie ma rolników. Są sami murarze.

Kiedy zaczęłaś grać na skrzypcach?

W 2013 roku. W dzieciństwie byłam małą śpiewaczką kościelną. Dość intensywnie śpiewającą. To trwało do liceum. Chodziłam też do szkoły muzycznej. Na fortepian. Miałam jednak ponad 20 letni rozwód z muzyką. Potem jak zaczęliśmy ze Staszkiem tańczyć, to on stwierdził, ze zacznie uczyć się grać na skrzypcach. Pomyślałam, że skoro on zaczął to ja też spróbuję. Strasznie mi się podoba muzyka skrzypcowa. Mój dziadek grał na skrzypcach i trąbce. Był muzykantem. Miał kapele weselną w Białaczowie. Grał fokstroty i tanga. Miejskie standardy. Nie grał oberków, nigdy ich nie słyszałam.

Jak brzmiała muzyka wiejska z okolic Białaczowa?

To zdumiewające, ale Białaczów leży na samiuśkiej granicy między muzyką opoczyńską, a kielecką. To miejsce, gdzie panuje swego rodzaju „muzyczny rozejm” i nie ma tam za bardzo nic – jeśli chodzi o muzykę. Nawet gdy naniesie się na mapę miejsca w których swoje nagrania realizował Ga, w okolicach Białaczowa zostania biała plama. Cały ten obszar między Opocznem, a Kielcami jest w zasadzie nie ogarnięty jego badaniami, nie wiem w zasadzie czemu.

Ciężko jest cokolwiek znaleźć z tego regionu, więc zaczęłam szukać dalej. W okolicach Gielniowa, gdzie mój pradziadek był kucharzem. Tam, gdzie się urodziła moja babcia. Generalnie szukałam kogoś z regionu, kto by mnie zafascynował. Nie jest łatwo. Ciekawy mikroregion był koło Kraśnicy. Stamtąd są nagrania m.in. prof. Bieńkowskiego, ale… muzykę stamtąd gra już mój mąż, więc gdy zaczęłam mu tylko jakieś kawałki podkradać to była wielka uraza.

Na około Opoczna był wianuszek wsi, gdzie kipiało życie muzykanckie – Ogonowice, Różanna i Dzielna. Niestety tam pojawiły się dość wcześnie harmonie i skrzypkowie grali już bardzo „pod harmonie”. Mnie to zbytnio nie kręciło.

Wróćmy do Firmowskiego. Trafiłaś na ludzi, którzy go pamiętają?

Zajechaliśmy do Januszewic, gdzie urodził się Firmowski. Zaszliśmy do sklepu by spytać się, czy żyje ktoś, kto go pamięta. Wchodzimy. W srodku za lada siedzi Pani sklepowa, a w konciku pan sączący z butelki piwo. Pytamy, pytamy i nagle wstaje ten Pan z piwem: W sumie to ja bębniłem Panu Firmowskiemu. Na pewno – myślimy. Może zagramy? Dobrze, mogę zabębnić? I zagrał.

Okazało się, że to on bębnił na nagraniach kapeli Firmowskiego, które wcześniej słyszałam.

Byłam też u jego córki w Januszewicach. Pani Zosi. Raźnej kobity, bardzo inteligentnej. Bystra jak brzytwa. 80 lat ma. Z synem mieszka. Rozmawialiśmy, ale raczej o sprawach bardziej obyczajowych. O tym, ze wkółko grał. Że wychodził na drogę do Opoczna jak mu się ckniło. Stał na tej drodze i grał. Wszyscy go musieli omijać, by go nie przejechać. Mąż siostry Pani Zosi basował w kapeli Firmowskiego.

Do ilu nagrań Firmowskiego dotarliście?

Do kilkunastu.

Jest to jeden z powodów dla których nie gram muzyki Firmowskiego zbyt często. Nie można na tym oprzeć całego swojego repertuaru.

Poza tym. Uczę się wiejskiej techniki gry na skrzypcach. Mam taką teorię, że każdy powinien dobrać sobie mistrza o podobnej motoryce jak on sam. Firmowski jest zupełnie nie do mojej motoryki. Jest cudowny. To nie jest moja motoryka. Ja nie mam problemów z rytmem. Miewam za to problemy z melodią. Mogę sztucznie odtworzyć sposób jego gry, ale nigdy nie zagram jak on.

Tekst archiwalny – syg. Arch. PME SP. G. 16\7 (35-38) – autorstwa Piotra Gana opracował i zredagował Piotr Baczewski. Tekst i fotografie autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.

Fotografie zostały zdigitalizowane przez Bibliotekę Narodową w Warszawie.

Wywiad z Joanną Strelnik przeprowadzili i zredagowali: Diana Szawłowska i Piotr Baczewski.

Share This