Danuta i Władysław Gawędowie

Wysoka | 29 km na południowy-wschód od Radomia
tekst autorstwa Diany Szawłowskiej i Piotra Baczewskiego z 2018 roku
Katarzyna Zedel oraz Władysław i Danuta Gawędowie | 2018 rok | fot. Piotr Baczewski

Teatr weselny

Danuta Gawęda: Dawniej to były bidne wesela. Tu było wesele nieopodal. Komora w której była wędlina i wódka zamknięta była na kłodkę. Pilnował jej ojciec weselny. Ze stołów wszystko pozjadali i taki kuzyn zawołał: „Ej, stryju, dajno jakiś skrobin, bo już nie ma na stole nic”. Później przynieśli my my wannę, wlaliśmy wody, przynieśli mi kartofli, skrobimy. Ogień żeśmy podpalili pod ta wanienką. Gotowaliśmy obiad, bo na weselu nie było co jeść. Gotujemy zalewajkę. Takie żarty.

Byliśmy w Guzowie, na weselu chrześniaka. Kuzyn pana młodego naprzywoził różnych stroi i peruk. Poprzebieraliśmy się i na wieś. Za kurami latamy. Wpadamy na jedno podwórze, niedziela była, chłop maluje chałupę. Krzyczy: „Cyganki kury łapią, matka, gdzie jesteś”. My przebierańce. Potem przyszli my na wesele, bo przebieraliśmy się u sąsiadów, ręce pobrudziliśmy se na czarno i podchodzimy do gości: „Aleś ty ładna, chodź”. Nie obrażały się.

Władysław Gawęda | 2018 rok
fot. Piotr Baczewski
Danuta Gawęda | 2018 rok
fot. Piotr Baczewski

Kolędowanie

Danuta Gawęda: Przebrali my się, córka, zięć i wnuczki z nami. Po kolędzie. Chodzili my. Mięliśmy gwiazdę, anioła ze skrzydłami. Ten dał jajko, tamten cukierki. Weszliśmy do księdza proboszcza. Ksiądz w takiej misce przyniósł cukierki. Dzieci se pobrały po jednym cukierku, a ja cała garstkę do kieszeni. Ksiądz kiwa głowa, żeby więcej wziąć. Wyszliśmy, a wnuczki mówią: ”Babcia się musi z nami podzielić, bo babcia całą garścią brała”.

Czerwone buty

Danuta Gawęda: Pojechaliśmy kiedyś na występ. Do Puław. Dom kultury dał nam czerwone buty. Konferansjer przed wejściem na scenę pyta się nas, skąd jesteśmy. Mówimy, że z Szydłowca. „Zdejmijcie te buty, bo Was zdyskwalifikują”. Chłopy z zespołu, pożyczyły sobie od innych chłopów. Pytam się, co ze mną. „Pani niech sobie idzie boso” – mówią. Poszłam boso. Wchodzę na scenę, a konferansjer mów: Tutaj zespół z biednych stron przyjechał, wystąpi boso”. Matko, jak nam wtedy brawo zaczęli bić.

Gan

Gan przyjechał tu dużym samochodem, dużym jak autobus. Cała droga była ludzi, bo takiego samochodu nikt u nas wcześniej nie widział. W samochodzie te urządzenia do nagrań były. Okno było uchylone. Kable różne były porozkładane.

Gan wybierał kto będzie śpiewał w Kielcach. Najpierw w świetlicy u nas we wsi, potem w Szydłowcu, w domu kultury. Gdy już nagrywaliśmy w Kielcach, to staliśmy przy takiej kresce namalowanej na podłodze. Nie można było jej przekroczyć, człowiek się tremował. Takie napięcie było.

fotografia Piotra Gana i Danuty Gawędy | rok 2018 | fot. Piotr Baczewski

Jan Derleta

Mój szwagier był dobrym skrzypkiem. Schodziliśmy się na kusaki, potańcówki. Śpiewaliśmy, on grał na skrzypkach. Tak dla siebie. Potem poprosiliśmy go by jeździł z nami na przeglądy. Na początku krępował się, więc jeździliśmy bez niego. Potem już jeździł z nami. Spędziliśmy fajnie wiele latek. Ile dyplomów dostaliśmy. Zaraz je paliliśmy, bo się śmieli ludzie z nas. Jak samochód po nas przyjechał, to się w nim chowaliśmy, by ludzie nas nie zobaczyli. O”, buk cyk cyk jedzie” – wołali.

Tekst autorstwa Diany Szawłowskiej i Piotra Baczewskiego.

Share This