Paula Kinaszewska

Warszawa
tekst Piotra Baczewskiego z 2019 roku
Paula Kinaszewska i orkiestra dziecięca Male Mazurki z Pragi | 2016 | fot. Piotr Baczewski

Jako aktorka zawsze przykładałam duża wagę do formy. Potrzebuję jej. Jeśli nie czułam jej w tym co mam zrobić, wstydziłam się w ogóle wyjść na scenę. Dotyczy to wszystkiego co robię. Formę znajduję w muzyce tradycyjnej. Jest ona w niej mocno określona i ścisła. Dla muzyka wymagająca. Wymaga techniki. To mi się podoba i jest zgodne z moją osobowością. Wyzwaniem jest dla mnie wychodzenie poza formę, rozszerzanie jej. Ostatnio zaczęłam to ćwiczyć improwizując.

Moja babcia śpiewała. Nie zawsze muzykę tradycyjną. Jej repertuar był splotem różnych pieśni i piosenek. Starszych i nowszych. Generalnie w naszym domu się śpiewało.

Moja mama pochodzi ze wsi. Od początku bardzo utożsamiałam się z wsią. W szkole sportowej, do której chodziłam, Pani od baletu powiedziała do nas kiedyś: „Nie tańczcie jak na wiejskim weselu, jakby ktoś was podszczypywał. Trzeba tańczyć godnie, po szlachecku. Zrobiłam się wtedy podobno czerwona jak burak, zaczęłam płakać i powiedziałam”

A właśnie że nie.. Na wsi wale nie podszczypują! Moja babcia jest ze wsi i moja mama jest ze wsi i nikt ich nie podszczypywał.

Co może być prawdą, bo kobiety w mojej rodzinie są strasznie zasadnicze i niedotykalskie, wręcz lekko pruderyjne. Była wielka afera, po której mamę wezwano do szkoły.

Oczywiście, na wsi jest podszczypywanie. Kiedyś nie rozumiałam tej kultury. Sprośność przyśpiewek mnie strasznie odpychała. Teraz rozumiem, czemu to służy i z czego to wynika. Jest to właściwie prastare przekonanie ludzi o tym, ze seksualność kręci światem. Że gdyby tego nie było, to nic by nie było! Ta kultura jest pozbawiona pruderii. To jest super! Kiedyś mi to, jako młodej dziewczynie, przeszkadzało. Teraz mi to nie przeszkadza.

Prowadząc muzyczne zajęcia dla dzieci muszę omijać te wszystkie rafy związane ze sprośnością przyśpiewek, ale staram się pokazać dzieciom, że nie ma tabu w tej kulturze. Kiedyś wymyśliliśmy sobie przyśpiewkę o tym, że psotny kotek spada z liny i nabija sobie potwornego guza. Śmiejemy się z wszystkiego. Nie idziemy w kierunku podniosłości, bo to nie jest typowe dla wiejskiej kultury, że ona jest podniosła. Ona jest sprośna, wesoła, prześmiewcza. To jest fajne, to się dzieciom bardzo podoba, to rozluźnia. W ten sposób staram się sprzedać dzieciakom ducha tej kultury.

warsztaty muzyki tradycyjnej w Domu Kultury Praga | 2016| fot. Piotr Baczewski

Do świata muzyki tradycyjnej trafiłam przez śpiewanie. Nie mogłam się do końca odnaleźć w środowisku aktorskim. Lubię tych ludzi, lubię scenę, ale nie do końca czułam, że jest to moje środowisko. Zapytałam kiedyś znajomego dramaturga, Tadeusza Słobodzianka – o którym wiedziałam, że nawiązywał do kultury tradycyjnej, wiejskiej, głównie wschodu, kresów Polski – czy nie wie, gdzie mogłabym pośpiewać pieśni ukraińskie. Wiedziałam, że moi przodkowie byli Rusinami, więc szukałam w tamtej stronie. W ten sposób trafiłam na Letnią Szkołę Muzyki Tradycyjnej Jana Bernada. Tam zetknęłam się najpierw ze śpiewem ukraińskim, a potem poznałam Ewę Grochowską, która znienacka zapytała mnie, czy nie gram na skrzypcach. Powiedziałam, ze grałam 20 lat temu, ale już nie gram. Poprosiła bym następnym razem zabrała ze sobą skrzypce. Tak zrobiłam.

Jak już odkryłam to granie, zaczęła kiełkować we mnie powoli muzykancka pasja. Pierwsze kilka lat niewiele się w tym temacie u mnie działo. Przełomem było dla mnie poznanie skrzypka pana Tadeusza Jedynaka z Przystałowic Małych na Rodomszczyźnie. Pewnego razu usłyszałam jak gra na zabawie w Warszawie. To był dla mnie impuls. Podeszłam do niego, przedstawiłam się. Powiedziałam: „dzień dobry” i zapytałam, czy mogłabym być jego uczennicą. Pan Tadeusz, który niedosłyszał, powiedział:

Tak oczywiście, nie ma problemu.

W ten sposób zostałam jego uczennicą. Pan Tadeusz trzyma dystans do nowo poznanych osób. To nie jest taki brat łata. Musiałam się cierpliwie do niego przybliżyć. Mówił, że nie każdy może się nauczyć oberków, że trzeba urodzić się muzykantem. Zniechęcał mnie z początku. Był sceptyczny:

To jeszcze musi Pani dużo poćwiczyć, dużo.

Po kilku latach powiedział w końcu:

To by poszło!

To był jego największy komplement. Oznaczał, że grałam już tak, że poszłoby to na zabawie.

Tadeusz Jedynak i Paula Kinaszewska | Przystałowice Małe | 2014 | fot. Piotr Baczewski

Bardzo podoba mi się u niego poczucie formy. Gdy grał do tańca – mimo, że był już staruszkiem, – potrafił stworzyć przestrzeń do zabawy. Ludzie szaleli. Umiał świetnie podkręcać tą muzyką, nadawać jej mocne tempo. Grał temperamentnie. Dzięki Andrzejowi Bieńkowskiemu i jego nagraniom, mogłam usłyszeć jak Pan Tadeusz grał w latach 80. Jego temperament, powściągana ekspresja wkładana w świetne improwizacje to było coś!

Tadeusz Jedynak poszedł odrębną drogą, nigdy nie grał z harmonią, przez co nie był zapraszany na wesela. Ponieważ nie musiał się do nikogo dopasowywać, wytworzył swój własny styl. Być może jego muzyka znajduje się daleko od współczesnych gustów mieszkańców wsi, ale mnie bardzo wiele nauczył. Pokazał mi jak podkręcać muzykę by lepiej brzmiała dla tancerzy. Jest moim pierwszym nauczycielem i bardzo sobie cenię czas, który mi poświęcił.

Nic nie zastąpi posiadania mistrzów. Dla mnie to jest najlepsza droga. Gdy poznałam swojego mistrza i zaczęłam do niego regularnie jeździć, równocześnie nawiązałam głęboki kontakt z jego muzyką. Zaczęło mi na niej bardzo zależeć.

Wszystkim wydaje się, że ta muzyka jest prymitywna, prosta i wesoła, ale tak wcale nie jest. Jest energetyczna, ale nie koniecznie wesoła. Jest to przeplatanka bardzo rzewnych dźwięków z tanecznymi szybkimi tempami. Jest niesamowita ekstatyczność. Przez to muzyka pojemna bardzo emocjonalnie. Jest w niej miejsce na rozpacz po utraconej miłości oraz na szaloną i wyzwoloną z wszelkich zasad zabawę. Niektóre mazurki o melodiach „wkręcających się w głowę” doprowadzały ludzi do obłędu. Sama za młodu słuchałam punk rocka. Chcę by taka energia była też w granej przeze mnie muzyce. Taką energię czuję w muzyce wiejskiej.

Zaskoczyła mnie improwizacja wiejskich skrzypków. Wielu osobom wydaje się, że wiejscy muzykanci nie do końca wiedzą co grają. Okazuje się jednak, że oni doskonale to wiedzą. Po prostu improwizują. To nie jest improwizacja jazzowa, oparta na skalach. To jest przede wszystkim improwizacja wokół rytmu i melodii. Zrozumienie tego czym jest mazurek i jak go grać, to jest rzecz bardzo skomplikowana. Stosunkowo łatwo jest opanować polki. Mają regularny rytm, na dwa. Zrozumienie pulsu melodii mazurkowej jest wyzwaniem. To nie jest walczyk. Mazurki mają specyficznie poprzesuwane akcenty. Czasami ich melodie są tak wywijane, że trudno zrozumieć, gdzie zaczyna się i kończy fraza.

Piotr Gaca, skrzypek od którego też się uczyłam, mówił, że muzykant najpierw musi wychwycić punkty w melodii. Najważniejsze są punkty. Nie można zaczynać od nauki ozdobników. Gdy wychwyci się już te punkty, czyli takie słupy na których opiera się dana melodia, ma się ją już. Wtedy można zacząć z nią kombinować i bawić się w jej ogrywanie.

Piotr Baczewski, znajomy dokumentalista i popularyzator muzyki wiejskiej, poradził mi kiedyś bym spróbowała zorganizować cykliczne warsztaty muzyki tradycyjnej dla dzieci. Strasznie się tego bałam, bo uważałam wtedy, ze nie jestem jeszcze wystarczająco dobra i przygotowana by kogoś uczyć. To był dla mnie skok na głęboką wodę i jednocześnie eksperyment. Z czasem bardzo mi się to spodobało. Chyba najważniejsze było to, że dzieci zareagowały na te warsztaty entuzjastycznie. Dla wszystkich jest to nadal fajna przygoda.

Bardzo lubię pracować z dziećmi, a je cieszą te spotkania. Staram się traktować moich uczniów jak dorosłych. Trzymam ich trochę w garści i nie pozwalam im za dużo, ale też czasem popuszczam im cugli, żeby się wyszalały. Tworzy się baza psychologiczna do przekazania czegokolwiek.

Od początku miałam takie przeczucie, że tę muzykę trzeba przekazywać dzieciom w działaniu, w rytmie. Muszą one powtarzać od razu po mnie. Muszą łapać. Muszą grać że słuchu tak jak ja. Muszą zrozumieć jaką melodię właśnie usłyszały, gdzie jest jej podstawa i spróbować ją zaśpiewać. Później mogą nauczyć się jak się ją ozdabia. To podejście zaczęło się sprawdzać i przynosić efekty.

warsztaty muzyki tradycyjnej w Galkach k. Rusinowa | 2019 | fot. Piotr Baczewski

Ze względu na to, że gramy już dużo utworów pojawił się problem z ich zapamiętywaniem. Myślę, że w niedalekiej przyszłości będziemy wprowadzać jakiś rodzaj zeszytu z prostym zapisem nutowym. Przynajmniej pierwszych dźwięków melodii.

W tej chwili to już jest kapela. Gdy skrzypkowie zaczynają grać, basista zaczyna basować, a bębnista bębnić. Nie trzeba im nic mówić. Wiedzą co to jest oberek, co to jest polka, są osłuchani z tą muzyką. Każdej nowej nowej melodii uczą się szybciej.

Rodzice dzieci, które uczę, są bardzo zaangażowani w nasze spotkania. Bez nich nic by z tego nie wyszło. Dzieci są dowożone co sobotę na zajęcia. Przez cały rok. To jest Warszawa, tu trzeba pokonywać kilometry by dotrzeć na zajęcia. Nie wystarczy, tak jak na wsi, pójść do innej chaty we wsi.

Niektórzy z rodziców mają wiejskie korzenie. Autentycznie tęsknią za wsią. Przyznają się po 3 latach naszej znajomości, że pamiętają z dzieciństwa wiejską muzykę. Pewnie dlatego kiedyś zapytali mnie, czy nie zorganizowałabym warsztatów dla dzieci na wsi. Trochę się bałam, że kontakt z muzykantami ze wsi może być dla dzieci zbyt trudnym wyzwaniem. Później zmądrzałam i pomyślałam, że nie ma się czego bać, bo dzieci są już tak osłuchane z tą muzyką, że przyczyni się to tylko do ich rozwoju. Rzuciłam hasło: jedziemy!

warsztaty muzyki tradycyjnej w Galkach k. Rusinowa | 2019 | fot. Piotr Baczewski

Nie jestem wielkim organizatorem, więc pomysł musiał być prosty. Postanowiłam spotkać dzieci z Małych Mazurków z Pragi i dzieci ze wsi, które ma pod opieką Marysia Siwiec, znana śpiewaczka z Gałek Rusinowskich k. Rusinowa. Zorganizowaliśmy warsztaty tak, by wszyscy musieli śpiewać. Śpiew jest podstawą, łączy wszystkich. Pomogło mi to, że już dość dobrze znamy się z panią Marią.

warsztaty muzyki tradycyjnej w Galkach k. Rusinowa | 2019 | fot. Piotr Baczewski

Od dawna miałam takie przeczucie, że gdy dzieci zobaczą, że nie są same w tym co robią, że ich rówieśnicy zajmują się tym samym, to bardzo je to zmotywuje. Możesz im mówić, że to co robią jest fajne, ale dopóki same tego nie poczują, to do nich nie dotrze. Skoro są zloty wielbicieli superbohaterów, muszą być też zloty wielbicieli starej nuty. Na nich wszyscy mogą bawić się przy muzyce, którą grają na naszych spotkaniach. Spotkać się ze swoimi rówieśnikami. Dostrzec w tym graniu sens. Zabawa jest pierwszym warunkiem wytrwania w tej muzyce.

Jakiś czas temu niespodziewanie zmarła jedna z dziewczynek tworzących nasz zespół, Naomi. To wydarzenie jest wciąż bardzo świeże i bolesne. Na prośbę mamy Naomi i moją przed pogrzebem przyszły wszystkie dzieci. Nawet te, które się trochę obijały. Razem wymyśliliśmy 7 zwrotek o Naomi do znanej melodii tradycyjnej. Wszystkie pojawiły się na pogrzebie, zagrały, zaśpiewały i dały z siebie wszystko. Stanęły na wysokości zadania. Rodzice spłakali się jak bobry. Ważne jest by takie wydarzenia przeżywać w pełni, nie uciekać od nich. To buduje wspólnotę.

Gdy byłam małą dziewczynką babcia prowadziła mnie na różańce za nieboszczyków. To było przeżycie mocno egzystencjalne, formujące moją wrażliwość. Niektórzy chcą oddzielić muzykę tradycyjną od religijności. Tego nie da się zrobić. Trzeba brać z religijności i tradycji to co najlepsze. Trzeba jak najlepiej to wykorzystywać, bez uprzedzeń.

To zabrzmi górnolotnie, ale zanim zetknęłam się z muzyką wsi -bałam się życia. Czasami mnie ono mocno przerażało. Jednak od kiedy zaczęłam grać i śpiewać, stałam się znacznie odważniejsza. Zagościła we mnie radość, która przeniosła się na inne sfery życia. Brakowało mi tego, tego pewnie szukałam.

Tekst autorstwa Piotra Baczewskiego.

Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.

Share This