Maria Kowalik

Sędek | 38 km na wschód od Kielc
tekst autorstwa Piotra Baczewskiego na podstawie wywiadu przeprowadzonego przez Monikę Gigier i Piotra Baczewskiego | 2019

Maria Kowalik | rocznik 1928 | śpiewaczka znana w okolicach Sędka jako niezrównana mistrzyni układania przyśpiewek. Z właściwą tylko sobie werwą przyśpiewuje do chłopów, polek, a także walczyków, tang czy fokstrotów. Skarbnica wiedzy o Sędku i okolicach. Pamięta wszystko: raz usłyszane pieśni, historie, losy ludzkie. Potrafi wspaniale opowiadać, przywołując najdrobniejsze szczegóły. Niezwykle energiczna i pracowita. Miłośniczka grzybów (a raczej – jak sama mówi – „grzybków”). Sędkowski las zna jak własną kieszeń – wie, gdzie jakie grzyby „lubią rosnąć” [źródło: Stowarzyszenie Dom Tańca]

Wojna

W czasie wojny robili czasem na wieczór takie granie. Łazarski na skrzypcach grał, a taki Biniek bębnił. Cicho. Ile to sytuacji było, że Niemcy usłyszeli muzykę, otoczyli, wyłapali i wywieźli na roboty do Niemiec. Ludzie się bali. Na weselach też była cicha muzyka. Nawet do ślubu jechali bez muzyki. Koło Nowej Słupi zrobili taką głośniejszą potańcówkę. Jakiś szpicel, Polak może, doniósł. Przyjechały żandarmy takie, co pilnowały porządku. Te to były katy. Biły tych chłopaków, pałowały, a potem wyłapali i wywieźli do Niemiec.

Niemcy, tacy frontowi, to oni byli dobrymi ludźmi, czekolady dzieciom dawali. Pierwszą czekoladę od Niemca zjadłam.

U nas to wojny nie było zbyt wiele. Przyjechali, przejechali przez nas w 24 godziny. Potem było spokojnie, aż zaczęli wsadzać do wiezień ludzi. Partyzantka się porobiła, ale nic dobrego dla ludzi nie zrobiła! Zagmatwali wszystko!

Byli i u nas te partyzanty. Mieliśmy kuchnię i pokój. Jedno nam zajęły. Trwało to chyba dwa tygodnie. U nas się stołowały. Wychodziłam nie raz w zimę na główną drogę. Piętnaście lat miałam. Sprawdzałam czy Niemce nie jadą. Umarzłam się wtedy, bo mróz był straszny. Z Radomia był porucznik, z Warszawy kapitan. Takie młode kawalery, akowcy. Rozpytywali się ludzi, czy nie ma tu jakiego myśliwego. Tata miał broń, bo jak rozbroili w 39 roku te jednostki Polskie, to niektórzy w zamian za cywilne ubranie zostawiali ludziom te wojskowe i broń. Do nas przyleciało chyba z pięciu i wołają „Daj nam panie jakieś ubranie”. Jednemu mogę dać, ale nie pięciu, bo bidny jestem” Brały łachmany, nie patrzyły, żeby to było ładne. Broń zostawili, więc tata karabin miał, ale partyzantom nie oddał. Potem za jakiś czas jakiegoś myślowego znaleźli, bo przyniosły zabitego jelenia, a to dużo mięsa. Podzieliły go. Nam zostawili z dwa kilo i poszli gdzieś tam w lasy dalej.

Po wojnie brakowało Żydów, bo wcześniej byli krawcami, szewcami i piekarzami. Tu u nas była ciemnota, była bieda. Nie wyuczył nikt polskich dzieci, a Żydzi wszystko umieli. Lubiani byli na wsiach. Płacili dobrze za gęsi, za pióra, za kury. Było komu sprzedać.

Pamiętam – mój tata był myśliwym – te skórki z zajęcy, sarnów i wiewiórek tata sprzedawał Żydom. Z rana. Miał dzięki temu pieniądze na papierosy, cukier i słoninę. W Łagowie mieli sklepy z materiałami, z butami. W Sędku też był sklep żydowski. Wszystko miał i na kredyt dał.

Potem ich wywieźli.

W Łagowie jeden przechował Żydówkę. Panienkę taką. Zrobił jej kryjówkę przy kamieniołomie. Wyposażył. Chodził tam nocą, ale ludzie nie wiedzieli nic. Po wojnie znalazł się jej brat. Przyjechał tu po nią i zabrał do Izraela. Znalazła tam męża, a on został starym kawalerem.

Wujek Wojtek

Brat mojej mamy, Wojtek mu było na imię, pięknie śpiewał przyśpiewki. Tych przyśpiewek dużo od niego umiem. 5 lat miałam i już śpiewałam te przyśpiewki. Taka byłam, że raz je usłyszałam i umiałam. Wtedy tych piosenek nie śpiewałam, bo by gadali, że taka mała, a o kochaniu śpiewa. W głowie sobie zapisałam i zostało. Dopiero jak dorosłam na panienkę to je śpiewałam.

Maria Kowalik | przyśpiewki od wujka Wojtka II

Wozem jedzie pan młody ze swoimi gośćmi i kapela Kmiecików z Holender. Orszak staje przed bramą weselną.

Wesela

Później już chodziłam na wesela. Przyjeżdżał Pan młody, z drugiej, czy tam dziesiątej wioski. Dziewczyn było dużo. Czekały, aż przyjadą drużbowie z panem młodym. Ciekawe jakie ludzie tu przyjadą, jaka muzyka będzie.

Przed ślubem był poczęstunek. Jedzenie i picie. Wódki trochę.

Potem grali do szlaczków. To się nazywał szlaczkowy. Te szlaczki były robione z gałązek paprotki czy szparagusa i wstążeczki. Po wojnie nie było pieniędzy na kupowanie żadnych cudów, więc ludzie wszystko robili sami. Przypinało się to na dwie szpileczki drużbom do klapki marynarki.

Muzykanci grali, każdy chłopak, któremu się jakaś dziewczyna podobała, przychodził do niej, kłaniał się i brał ją do tańca. Czym więcej było drużbów i druhen tym wesele było lepiej szanowane. Na każde wesele proszono prawie całą wieś.

Szesnaście lat miałam jak poszłam na pierwsze wesele. Mama moja śpiewała i chodziła na wesela, więc wiedziałam co robić. Na tym weselu pierwszy raz tańcowałam. Wcześniej nie umiałam tańczyć. Wojna była to się tak nie chodziło na zabawy, nie było się w co ubrać. Na to wesele, pierwsze po wojnie, poszłam. Tak sobie myślałam, jak ja będę tańcowała, jak ja tańcować nie umiem.

Drużbowie przyjechali z Widełek, bo z stamtąd był pan młody. Stoją starsze panny. Takie co miały po dwadzieścia pięć lat. My byłyśmy młode. Nas dziewczyn było kilka.

Wy to dopiero będzieta miały powodzenie!

Tak się zgrywały z nas. Ja mówię:

Nie wiadomo kto będzie miał lepsze, czy my, czy wy!

Gadanę to ja miałam od dziecka.

Muzykanci grają marsza, wchodzi pan młody, wprowadzają go drużbowie. Potem zaczęli grać takiego „od św. Krzyża”. Podszedł do mnie najładniejszy kawaler, ukłonił się i poprosił do tańca. Powiada tak:

Takaś ty młoda, a tak umiesz tańcować!

Poszłam i od razu umiałam tańcować! Jak ktoś ma melodie w głowie, to i będzie tańczył. Tańcował ze mną prawie cały czas. Bardzo wesoło było na tym weselu!

Wieczorówka tez była! Przychodzili na wieczór nieproszeni goście, tańcowali. Były i bijatyki na weselach. Przyszedł do mnie kawaler z obcej wsi, a chłopaki stąd chcieli tańcować ze mną. Jeden skoczył do drugiego i już z tego bójka była! Bili się butelkami, ech! Teraz to jest grzeczność na weselach. Jak był porządny gospodarz – ojciec Panny młodej, czy pana młodego – to stanął na środku i powiedział:

Teraz są trzy kawałki dla wieczorówki!

Kapela zagrała oberka, polkę i walczyka. Wieczorówka pobawiła się i poszła.

Teraz to każdy bierze jednego tancerza i tańczy z nim cały czas. Mnie się to strasznie nie podoba! Mój mąż nie umiał tańczyć, a ja za tańcem bym była do piekła poszła! Tyle się wyhulałam w życiu, że myślę sobie, że to od tego tańca siadła mi później noga. Jak maż przychodził do mnie przed ślubem to mówię mu:

Ty ode mnie odchodź, bo my nie będziemy zgodnym małżeństwem!

Dlaczego?

Bo Ty nie umiesz tańcować, ja tańcuję. Może będziesz zazdrosny, może będziesz się kłócił o to.

Czyś Ty zgłupiała? Bronię Ci tańcować?

Teraz to jak kobieta przyjdzie na wesele, a jej mąż nie umie tańcować, to jej nikt nie weźmie do tańca. Siedzi, bo każdy ze swoją tańczy. Kiedyś bawiliśmy się razem, ogólnie wszyscy.

Oczepiny to podobne do terajszych są. Rzędem jednym stały druhny. Drugim drużby. Brał pan młody każdą druhnę do tańca, za który się kładło stówkę czy na ile kogo było stać. Potem panna młoda brała do tańca chłopaków.

Jak wesele zaczynało się u pana młodego o dwunastej w nocy, to muzykanci grali do południa następnego dnia. W południe szli do panny młodej i jechali do ślubu. Po ślubie bawili się do rana u panny młodej. Na weselach nie było takiego jedzenia i picia jak teraz. Teraz to się stoły uginają.

Zabawy

Kiedyś jak słońce zachodziło to panna musiała być w domu, niech Bóg broni, żeby została tańcować na obcej wsi. Kłopot wtedy w chałupie był, nie do opowiedzenia. Nie miały kawalery samochodu, żeby wziąć dziewczynę i przywieźć do domu. Trzeba było piechotą iść. Ścieżkami przez las. Pantofle się wzięło w ręce i po rosie boso się ciekło do chałupy.

Kiedyś wyszłam z kościoła w Bardzie, odpust był. Stoi nas taka grupka dziewczyn. Podszedł do mnie taki Wiącek, chłop wysoki. Chap mnie za nogi, zarzucił mnie na plecy, zaniósł mnie przed kapelę i mówi:

Grajta, bo ja ze Świstaczką będę tańcował!

Grały te muzykanty, wytańcowałam się z chłopakami. Dziewczyn nie było takich odważnych. Wstydziły się, bały. Dzikie były te dziewuchy. Mówię do chłopaków:

Weźta, która koleżankę, to będę miała z kim iść do domu.

Strachy

Po wieczorach nie oglądało się telewizji, nie słuchało radia. Schodzili się mężczyźni, jeden do drugiego. Opowiadali różności o strachach, aż włosy stawały na głowie.

Kiedyś jeden chłop pojechał do lasu końmi po drzewo. Dawniej woźnica przed wyjazdem robił biczyskiem krzyż przed końmi, a tamten tego nie zrobił. Chcą już wracać z lasu z drzewem, a konie stoją. Bije batem, a one ani rusz. Ogląda się, a na końcu wozu siedzi czarny pies. Diabeł chyba. Przeżegnał się czapką, a pies chlusnął w las, a konie ruszyły.

Ja tam w strachy nie wierzę. Przez 16 lat jeździłam do Kielc i na Złotą Wodę chodziłam piechotą w nocy. Miałam na plecach z osiem serów, pięć litrów śmietany, a przed sobą czubate wiadro jajek. Z domu wychodziłam o trzeciej po północy. Zaszłam tam przed piątą, bo już wtedy robotnicze autobusy szły. Jednego razu szłam na autobus w piątek, dzień zaduszny. Zegarek mi stanął, wyszłam za wcześnie, o północy. Żadnego ducha po drodze żem nie widziała! Od tej pory nie wierzę w żadne strachy.

Na zachodzie

Jak miałam dwadzieścia jeden lat byłam na zachodzie, między Kluczborkiem, a Namysłowem. Byłam tam u takiego jednego gospodarza i robiłam tam cały rok. Na takiej służbie byłam. Tam była taka kobita z mężem, młoda mężatka. W ciąży była. Więcej gotowałam, bo zona gospodarza u którego byłam też w ciąży była. Dawałam jej czy to pierożki, czy naleśniki. Potem przyjechałam za roku tu, do Sędka. Miałam nawet takiego kawalera, ale nie chciałam się jeszcze żenić, bo potrzebowałam się wytańcować za panny, bo jak się ożenię to nie wiedziałam czy będę mogła. No i byłam na weselu tu niedaleko za druhnę. Ta kobieta, której pomagałam na zachodzie odpisała mi całą gospodarkę, piękny dom i 12h ziemi! W zamian za pomoc. Mój ojciec nie chciał się na to zgodzić i zostałam tu. Sam też nie chciał jechać, bo go burzyli, ze wojna będzie.

Maria Kowalik | Tam za górą, tam za rzeką

Na zachdzoie nauczyłam się różnych tańców, przeróżnych! Była świetlica po Niemcach. Taki jeden z Lechówka grał na skrzypcach. Była też harmonia, klarnet i kornet. Co sobotę, przed wieczorem, tylko słonko zachodziło, człowiek się umył, ubrał i już szedł na zabawę. Chłopaków się zjeżdżało z okolic dużo, tańcowaliśmy! Grali tanga, walczyki i fokstroty. Wyhulałam się przez ten rok i ten rok najweselszy miałam w życiu. Jak poszłam tam na wesele, pierwszy raz, grała kapela z Kluczborka, ale muzykanty od Kielc były. Bardzo pięknie grały. Nikt nie śpiewał. Ludzie jacyś tacy zganiani. Siedzieli my za stołem, te muzykanty z nami. Zaśpiewałam na tę melodię.

Ale śpiewaczka!

Powiedzieli.

Żebyś ty dziewczyno była blisko nas to byśmy Cię brali na wesela.

Aż się pobili o mnie na tym weselu.

Kiedyś to nie układałam piosenek, teraz układam. Mam cały dzień, nudzi mi się. Umiałam worek tych przyśpiewków, ale powyrzucałam z głowy te, które mi się nie podobały.

Tekst autorstwa Piotra Baczewskiego napisany na podstawie wywiadu z Marią Kowalik przeprowadzonego w 2018 roku przez przy współpracy Moniki Gigier.

Zdjęcia | nagrania audio | filmy: Piotr Baczewski

Za pomoc w realizacji nagrań oraz udostępnienie archiwalnego zdjecia dziękujemy dziękujemy Joli i Piotrowi Czerwcom oraz Stowarzyszeniu Dom Tańca.

Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.

 

Share This