Zdzisław Kwapiński
Radom
wywiad przeprowadzony przez Dianę Szawłowską w 2018 roku
Zdzisław Kwapiński podczas zabawy tanecznej w Rzeczniowie | 2017 rok | fot. Piotr Baczewski
Diana Szawłowska / Piotr Baczewski: Poznałeś kiedyś Piotra Gana?
Zdzisław Kwapiński: Tak. Kiedyś zaprosił nas do Kielc. Nas, czyli zespół Gotardowie działający przy miejsko-gminnym ośrodku kultury w Zwoleniu. Był to chyba 1978 rok. Nagraliśmy tam pół godziny naszego programu. Potem Gan powiedział nam, że nigdy nie nagrał w tak krótkim czasie tylu utworów.
Nasza muzyka, wszystkie te nasze Powiślaki są grane w dość powolnym rytmie, „leniwie”. Tak samo Wisła przepływającą przez te okolice. Gramy też trochę melodii zza Radomia, ale też w dużo wolniejszym niż u naszych sąsiadów rytmie. Mamy u nas taką znaną melodię. Nazywa się „powiślanka”. Gra się go tylko na Powiślu. Nigdzie indziej.
Wstań rano powiślanko, wstań rano, wstań rano.
Pojedziemy na Powiśle, po siano, po siano.
Zdzisław Kwapińki | Powiślanka
Tego nie można zaśpiewać szybciej. Gdyby się to zrobiło, byłaby to profanacja tej piosenki. To musi być rozciągnięte. Tym się właśnie charakteryzowało Powiśle. Graliśmy też szybsze melodie. Polki i oberki.
Twoja rodzina była muzykalna?
Moja mama potrafiła śpiewać. Wujo jeden, wujo drugi – mamy brat – też śpiewali. Ojciec grał na skrzypcach. Gdy ja brałem te skrzypce do ręki to nie potrafiłem zagrać, tylko piszczałem. W rękach ojca dźwięczały, grały. To mnie zniechęcało. Za każdym razem co wziąłem je do rąk to odkładałem. Potem coraz częściej brałem je do rąk. W latach 80. grałem już na nich podczas zabaw. Coraz więcej.
Nikt mnie nie uczył grać na skrzypcach. Może to i dobrze, może to i źle. Ostatnio Maciej Szajkowski z Kapeli ze Wsi Warszawa szukał kogoś kto nie ma żadnych naleciałości i surowo gra. Mogę powiedzieć, że gram surowo, bez żadnych ozdobników, zawijasów. Tak jak słyszę melodię, tak ja gram. Nie udziwniam, nie ulepszam, nie upiększam.
Zdzisław Kwapiński | powiślak
zabawa taneczna w Rzeczniowie | 2017 rok | fot. Piotr Baczewski
Kiedy zacząłeś grać na zabawach?
Na przełomie lat 60. i 70. grałem po zabawach na akordeonie. Razem z bębnem. To była cała kapela. Nie było skrzypiec. Miałem taki akordeon nowiutki, „Viktoria” się nazywał.
Na wsiach ludzie wynosili z domów szafy i meble by było gdzie tańczyć. Zabawy przeważnie odbywały się u dziewczyn. Na Maziarzu, na Hucie, na Szymanowie i na Anusinie. W tamtych stronach lubili potańcówki. Bilet wstępu kosztował 10 złotych. Zarobiło się te 100-200 zł.
Od lat 80. graliśmy już na różnych imprezach, weselach i zabawach. Graliśmy już w kilka osób. Staraliśmy się grać współczesną muzykę. Tych starych, ludowych melodii raczej się nie grało, chociaż nie było wesela na którym nie zagrało się oberka. Co to za wesele bez oberka?
Właściwie to do tej pory gram po weselach i rożnych imprezach. Nagłośnienie zostało mi z tamtych czasów. Nie ma miesiąca bym nie grał jakieś imprezy. Ostatnio graliśmy na 50-leciu pewnego małżeństwa. 70 osób przyszło. Graliśmy i na ludowo i z płyty. Współcześnie i po staremu.
Teraz często zdarza Ci się grać stare melodie do tańca?
Pewnego dnia zobaczyłem jak tańczą ludzie w Warszawie. Przyjechałem do Mazowieckiego Centrum Kultury na promocję książki prof. Andrzeja Bieńkowskiego o wiejskich muzykantach. Grał wtedy Jan Gaca (przyp. red. skrzypek spod Radomia). Doszło do niego 12 osób i zaiwaniały na skrzypcach równo z Gacą. Masa osób tańczyło. Zachwyciło mnie to. Bieńkowski zapytał, czy nie zagram na skrzypcach. Czemu nie? Z jednej strony mnie stanęła Katarzyna Zedel z basami, z drugiej strony Józef Kędzierski z barabanem. Zagraliśmy. Pamiętam, że ludzie od razu poszli w tany. Pierwszy raz grałem z tymi ludźmi.
Potem zacząłem jeździć po zabawach. Do Wygnanowa i Przystałowic Małych. Zabralem na nie nawet swoją siostrę. Potem Zofia zapytała się mnie czy u nas nie można byłoby zorganizować takiej zabawy. W moim rodzinnym Szymanowie nie było na to warunków.
Nasz bębnista, Adam, jest z Sycyny koło Zwolenia. U niego była remiza. Pojechaliśmy tam. Remiza wyglądała tak jakby nie zmieniło się nic w niej od 50. lat. Dwa piece kaflowe i drewniana podłoga.
Sam bym sobie nigdy nie poradził z organizacją takiej zabawy. W Sycynie znałem Lidkę Kępińską, pracująca w bibliotece. Pierwszą zabawę zorganizowaliśmy z kilkoma mieszkańcami Sycyny i strażakami przy dużej jej pomocy. Kolejne organizowała Monika Stępień, Monika Kaczmarek oraz Kasia i Piotr Stawarzowie przy dużym wsparciu mieszkańców Sycyny, Towarzystwa oświatowego w Sycynie i lokalnego samorządu. Na tamtejzych zabawach pojawiają się kapele z daleka i bliska: kapele z okolic Przytyka, Iłży, Tarłowa, a nawet Warszawy i Mińska Mazowieckiego. Kiedyś do Sycyny zajechała nawet Włoszka.
Kim jesteś z zawodu?
Krawcem. Wiąże się z tym zabawna historia. Uszyłem spodnie dla kolegi. To były początki naszego latania na motolotniach. Nawet jedną taką motolotnię mięliśmy. Wystartowałem na niej z lotniska ze Wsoli pod Radomiem. Spodnie dla kolegi włożyłem sobie pod siedzenie. Przeleciałem 5-7 km w stronę Błotnicy. Znalazłem podwórko kolegi. Widziałem go z góry. Zrzuciłem mu te spodnie prawie na głowę.
Gdzie się uczyłeś krawiectwa?
Gdy byłem w czwartej klasie szkoły podstawowej wyszywałem w domu makatkę, modne były kiedyś. Moja mama powiedziała mi wtedy: Ty chyba krawcem zostaniesz.
Chodziłem do szkoły w Siennie. Miałem być mechanikiem maszyn rolniczych. Potem przeszedłem do Szymanowa, gdzie była szkoła przysposobienia rolniczego. Tam pouczyłem się dwa lata i ukończyłem tą szkołę. Potem trafiłem do zwoleńskiego technikum. Nie chciało mi się uczyć, usypiałam nad książką. Mój kolega namówił mnie na wyjazd do Warszawy. Uczył się tam krawiectwa do czego zachęcał i mnie. Pojechałem. Uczyłem się krawiectwa przez trzy lata na Chocimskiej w Warszawie i zrobiłem papiery czeladnicze.
Utrzymywałeś się z tego?
Tak, ale bywały takie lata, że więcej pieniędzy zarabiałem na graniu. Były takie miesiące, że nie miałem niedzieli bez wesela.
kapela Zdzisława Kwapińskiego na zabawie tanecznej w Sycynie | 2015 rok | fot. Piotr Baczewski
Wywiad przeprowadziła: Diana Szawłowska
Nagrania zamieszczone w tekście są autorstwa Piotra Baczewskiego.