Zabawkarstwo ludowe w Kieleckiem
tekst autorstwa Piotra Gana z 1965 roku
zabawki z drewna | lata 60. XX w. | fot. Piotr Gan | Sygn. Arch. PME N. 3041
Okres dzieciństwa dla dzieci wiejskich zawsze był krótszy niż w innych środowiskach. Praca na roli nie pozwalała rodzicom, nawet w tym skróconym okresie, na zajmowanie się światem wyobraźni swoich córek i synów. A już o robieniu dla nich jakichkolwiek zabawek w zasadzie nie było mowy. Jedynie w tych rodzinach gdzie był niezdolny do pracy w gospodarstwie kaleka, staruszka lub starzec powstawały zabawki robione dzieciom przez starszych. Ale to też nie przedłużenie okresu ich dzieciństwa.
Szybko musiały one włączać swoje jeszcze niezbyt rozwinięte siły w życie rodzicielskiego gospodarstwa. Najczęstszym i najwcześniejszym obowiązkiem wiejskich dzieci było pilnowanie gęsi, owiec i krów na pastwiskach. I tu dopiero w codziennym stykaniu się z rówieśnikami i starszymi dziećmi z tej samej czasem i z sąsiednich wsi rodziła się niezależna i często kolektywna pomysłowość.
Najprostszą zabawką, która powstała na pastwisku jest piłka „włosianka” utaczana z sierści na grzbiecie krów, powstawały tu również różnego rodzaju piszczałki i fujarki, a często też chłopcy wyrzynali z drzewa figurki i konstruowali urządzenia do poruszania ich siłą wody w strumykach lub wiatru.
Częstym tworzywem zabawkarskim była też glina. Powstawały z niej figurki zwierząt, gwizdawki itp. Ale nie były to zabawki trwałe. Nie wypalona, a tylko wysuszona glina szybko rozpadała się i kruszyła. Z takich zajęć dla zabicia czasu nie raz rozwijała się późniejsza chęć twórczego wyżywania się, np.: rzeźbiarz ludowy Adama Czarnecki z Pierzchnicy zaczynał właśnie na pastwisku lepiąc z gliny figurki zwierząt i różne postacie. Również i rzeźbiarz Józef Piłat z Dębskiej Woli bawiąc się na pastwisku wyrzynał figurki z drzewa aż w rezultacie doszedł do rzeźbiarstwa.
Powszechnie znanym działem w zabawkarstwie ludowym Kielecczyzny zawsze był zabawki ceramiczne wykonywane przez garncarzy w wielu ośrodkach tego rzemiosła: Denków, Chałupki, Iłża, Skalbmierz i inne. Jeszcze przed czterdziestu laty w wielu garncarskich warsztatach lepiono „druciarzy”, niedźwiedzie, ptaszki – gwizdawki, rybki, jeźdźców itp. Wykonywano je przeważnie dla odpustowych i jarmarcznych kramarzy. Zmarły przed kilku laty garncarz iłżecki Stanisław Pastuszkiewicz twierdził, że w początkach lat dwudziestych w pracowni jego ojca wykonywano w sezonie / kwiecień i lipiec/ po kilka tysięcy sztuk ptaszków – gwiźdawek, a Stanisław Kaczmarski z Denkowa mówił o sporej ilości zamawianych w warsztacie jego mistrza Maksymiliana Kaczmarskiego, „druciarzy” i miniaturek naczyń przez wędrownych kupców.
Zabawkarstwo ceramiczne w Kielecczyźnie zaczęło upadać około 1930 roku i w tym właśnie czasie Stanisław Kosiarski z Iłży wpadł na pomysł, żeby dawne ptaszki – gwizdawki wykonywać jako rzeźby dekoracyjne urozmaicając ich formę i wystrój. Od tego czasu w zasadzie zabawek ceramicznych tu nie wykonuje się. Jedyną garncarką wykonywającą jeszcze dziś dawne gwizdawki jest Henryka Krawczyk z Koszar koło Ostrowca.
Odrębnym zagadnieniem zabawkarstwa ludowego w Kielecczyźnie, są zabawki drewniane wykonywane przez mieszkańców wsi: Łączna, Ostojów, Krzyżka, Czerwona Górka, Osełków i Gózd. Wyrób tych zabawek traktowany tu jest jako uboczne zajęcie dochodowe – niejednokrotnie jest zajęciem głównym.
Na przełomie XIX i XX wieku, Łączna i okoliczne wioski były jeszcze wyłącznie ośrodkiem sprzętarstwa drewnianego. Trudniono się tu przeważnie wyrobem: łyżek warzech, międlic, cierlic, jarzm do noszenia wody, wrzecion, niecek itp. Wszystkie te wyroby w ogromnych ilościach sprzedawano na targach w odległych nieraz miastach i miasteczkach, a już taki generalny jarmark na te przedmioty był w Studziannie pow. Opoczno, „na święty Michał” (29 września). Jeszcze w latach 1928-1930 z Łącznej i okolic na jarmark do Studziannej jeździło ponad 20, a nieraz i do 30. furmanek z drewnianymi wyrobami. Połowa z nich najczęściej była załadowana wrzecionami, które ze Studziannej szły na całą centralną Polskę. Tak było do 1930 roku, ale już ćwierć wieku wcześniej z przyczyn ogólnocywilizacyjnych ta ogromna masa chałupników zaczęła odczuwać brak odbiorców. I wtedy właśnie, dziwnym zbiegiem okoliczności, w Łącznej osiedliła się rodzina Krawczyków (przybyła z Galicji), a następnie rodzina Siciarzy. Krawczykowie zaczęli wyrabiać zabawki drewniane, a Siciarze składane krzesła, na które był wówczas popyt. Z czasem wielu chałupników z Łącznej i okolic, obeznanych dzięki rodzinnym tradycjom z wykonawstwem drobnych drewnianych przedmiotów, zajęło się wyrabianiem zabawek wzorując się na wyrobach Krawczyków.
Początkowo wyrabiano tylko kilka rodzajów zabawek: „bryczki” (t.j. para czerwono pomalowanych koni i jaskrawa wielobarwna bryczka na długiej deseczce, do której przymocowane są cztery kółka), „koniki z klocka” na biegunach i na kółkach oraz „kolibki” (kołyski na biegunach).
Po kilku latach kiedy przekonano się, że zabawki mają licznych nabywców – i nie tylko miejscowi kupcy zamawiają i kupują je całymi kopami, lecz także i na dorocznych targach w Studziannej (jedyna miejscowość gdzie podkieleccy chałupnicy sprzedawali swoje wyroby bezpośrednie) są rozchwytywane do tego stopnia, że w ciągu jednego dnia sami tylko chałupnicy sprzedali tam około trzydziestu kop (1800 sztuk) różnych zabawek – zabawkarstwo zaczęto traktować jako jedną z ważniejszych pozycji wśród swoich wyrobów. Nie znaczy to, że został zarzucony w tych okolicach tradycyjny wyrób domowych sprzętów drewnianych. Dopiero w pierwszych latach okresu międzywojennego kiedy już wyraźnie zarysował się spadek ilości odbiorców na drobne sprzętarstwo drewniane – wyrób zabawek stał się bardziej dochodowy i przez to produkcja ich szeroko rozpowszechniła się w tych okolicach.
Powstało wiele nowych warsztatów a w ślad za tym wiele nowych konstrukcji i pomysłów zabawek. Obok podpatrzonych u Krawczyków „bryczek i kolebek” pojawiają się się „karuzelki”, „taczki”, „motylki”, „ptaszki” wózki i wiele innych. Wszystkie te wyroby są jaskrawo pomalowane, a barwne ornamenty cechuje logiczne ornamentowanie na poszczególnych płaszczyznach. Malowaniem zabawek zajmują się tu przeważnie kobiety.
Piotr Piwowarczyk| Łączna | lata 60. XX w. | fot. Piotr Gan | Sygn. Arch. PME N. 3041
Jednym chałupników tworzącym zabawki był Piotr Piwowarczyk ur. w 1896 roku w Łącznej. Jego ojciec Jan zajmował się wyłącznie wyrobem wrzecion, toteż Piotr Piwowarczyk od dzieciństwa umiał sprawnie łupać drewno i toczyć na archaicznej tokarce. W jego domu wytaczano po kilka kop wrzecion dziennie. Po pewnym czasie stało się dla niego to nudnym zajęciem. Chcąc wyzwolić się od tej tradycyjnej roboty Piwowarczyk jeszcze przed pierwszą wojną światową postanowił nauczyć się robić zabawki. Pomógł mu w tym jego wuj Marian Fąfara, współpracujący z Krawczykami.
Początkowo Piotr Piwowarczyk robił „kolibki” i „bryczki”, nie zaniedbując wykonywania wrzecion, które jeszcze przed w latach 20. XX w. woził osobiście na doroczny jarmark w Studziannie. Potem wrzecioniarstwo zarzucił całkowicie, przestawiając się na wyłączny wyrób „bryczek”. Robi je już pięćdziesiąt lat, po kilkanaście sztuk dziennie i od dłuższego czasu wszystko co zrobi, wędrowni kupcy natychmiast zakupują. Każda z bryczek składa się z kilkunastu elementów. Koniki po wycięciu sylwetek Piwowarczyk poprawia nożem rzeźbiąc oczy, nozdrza, uszy i grzywę. Do wykonania bryczki Piwowarczyk używa tylko stolarskiej piłki, struga i noża, a urządzeniem pomocniczym jest prymitywna „kobylica”, zastępująca warsztat stolarski. Wykonywane przez niego bryczki nie są jednakowe: niektóre mają parę koni i źrebaka, niektóre tylko same konie, inne są jednokonne ze źrebakiem lub bez.
narzędzia Piotra Piwowarczyka| Łączna | lata 60. XX w. | fot. Piotr Gan | Sygn. Arch. PME N. 3041
Konie wycina Piwowarczyk bez uprzedniego rysowania i szablonu. Tnie z deski piłką „na oko” i mimo to zawsze zachowane są właściwe proporcje, a przy tym każdy wycinany koń jest inny. „Bryczki” różnicuje kolorowymi kompozycjami kwiatów, pasów i linii falistych żona Piwowarczyka. I tak powstaje całość zabawki ludowej, która chociaż ma w Kielecczyźnie zaledwie siedemdziesiąt lat obywatelstwa, jest jakoś dziwnie mocno zespolona z rodzimą puszczacką spuścizną, której ostatnimi reprezentantami są tacy majstrowie jak Piotr Piwowarczyk z Łącznej.
Piotr Piwowarczyk| Łączna | lata 60. XX w. | fot. Piotr Gan | Sygn. Arch. PME N. 3041
Tekst powstał na postawie artykułu Piotra Gana – syg. Arch. PME SP. G. 6/4 i 5 (20-25) zredagowanego przez Łukasza Rysiaka. Tekst i fotografie autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Fotografia została zdigitalizowana przez Bibliotekę Narodową w Warszawie.
Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.