Wojciech Piwoński – garncarz
Sobków | 28 km na południowy-zachód od Kielc
tekst autorstwa Piotra Gana | 1964
Sobków, w powiecie jędrzejowskim, jeszcze przed sześćdziesięciu laty był potężnym ośrodkiem garncarskim. Pracowało tu wówczas pięćdziesięciu garncarzy. Mieli oni wspólnie z garncarzami z pobliskiej Wierzbicy swój cech z tradycjami sięgającymi końca XVI wieku. Mieli też, jak na owe czasy przystało, swoje „światło” w kościele, które co roku w przededniu święta Matki Boskiej Gromnicznej „sami lali”. Byli to szanowani obywatele sobkowscy, w większości rodowici mieszczanie, a nie „wyrobnicy” – jak to w owym czasie określano nowoosiedlających się tam rzemieśników i nowowyzwalanych obcych czeladników.
Jednym z ostatnich, który przewodził tej grupie ludzi był cechmistrz „sławetnego Zgromadzenia Garncarzy w Mieście Sobkowie” (jak głosi stara pieczęć cechowa) – Jan Piwoński.
Długo był on Starszym Cechu. Kilkanaście lat piastował ten urząd i przez cały okres trwania jego wielokrotnych kadencji, zabiegał o to, żeby utrzymać upadającą już dyscyplinę, zachować zwyczajowe prawa cechowe oraz tradycyjne „schadzki” braci starszych i młodszych… Był ostatnim, który dbał i zabiegał o te sprawy.
Dziwnie się złożyło, ze dziś jego synowi Wojciechowi, również przypadła w udziale rola ostatniego…
Wojciech Piwoński jest ostatnim z żyjących przedstawicieli sobkowskiego garncarstwa. Urodził się on w 1881 roku w Sobkowie. Garncarstwo poznawał on od dzieciństwa i już jako dziesięcioletni chłopak pomagał ojcu przy wyrabianiu gwiżdżących ptaszków i różnych innych zabawek ceramicznych, które kupcy z Wodzisławia, Książa i Miechowa zakupywali masowo.
Wojciech Piwoński
1965 | Sobków
fot. Piotr Gan
Czeladniczy egzamin składał w ostatnim roku XIX wieku – wówczas to jego ojciec, zgodnie z prastarymi zwyczajami cechowymi zaprosił do swego warsztatu starszyznę cechową, żeby w ich „przytomności” syn wykonał „sztukę czeladniczą”… i został wciągnięty w „regestr” wyzwolonych Sobkowskiego Cechu Garncarskiego. „Czeladniczą sztuką” Wojciecha Piwońskiego był „półtorak” (sześciolitrowy garnek), po którego przyjęciu egzaminatorzy byli podejmowani „solenną” kolacją w domu wyzwalającego (tzn. Ojca lub majstra przyszłego czeladnika). Uroczysta kolacja była na równi z wykonaniem sztuki czeladniczej ważną częścią wyzwolin.
W dwa lata po wyzwolinach Wojciech Piwoński miał „stawać do losu” (losowanie rekrutów – tj. sposób poboru do wojska w carskiej Rosji), a chcąc uniknąć służby wojskowej wyjechał do Odrowąża, gdzie jak słyszał byli tacy „czarownicy”, którzy potrafili tak człowieka przysposobić, że potem nie przyjmowano go do wojska. Kiedy po bliższym zapoznaniu się z tą sprawą przekonał się, że te sposoby polegają na okaleczaniu ludzi, zrezygnował ze swoich planów i wrócił do Sobkowa.
Będąc w Odrowążu Piwoński pracował w warsztatach garncarskich w Prajecinie, Bliżynie i w samym Odrowążu. W krótkim czasie po powrocie z Odrowąża, zabrano go do wojska, czego następstwem był jego udział w wojnie rosyjsko – japońskiej. Po powrocie, przez kilka lat pracował w Sobkowie jako garncarz. W 1914 roku znów zabrano go na front, gdzie w krótkim czasie dostał się do niewoli. Kiedy w 1919 roku ponownie wrócił do Sobkowa, nie zastał tam już ani jednego garncarza. Wszyscy w czasie epidemii „ pomarli na tyfus”, a w zniszczonym wojną miasteczku panował głód. Nie mogąc znaleźć tu żadnego oparcia Piwoński wyjechał do Skalbmierza, gdzie pracował jako czeladnik w warsztacie wdowy po majstrze garncarskim. Po paru miesiącach pobytu w Skalbmierzu, pewnego razu przypadkowo zobaczył, ile majstrowa zarabia na jego robocie – i wówczas doszedł do przekonania, że pracując samodzielnie będzie w stanie pomagać licznym w jego rodzinie sierotom.
W Sobkowie brat jego, murarz, postawił mu piec i pomagał prowadzić warsztat garncarski. Wyroby ich zabierali kupcy z Wodzisławia, Małogoszcza i Jędrzejowa, ciągle domagając się większych ilości naczyń. Ale, niestety brak drzewa koniecznego do wypalania – stał się powodem likwidacji w 1935 roku tego ostatniego w Sobkowie warsztatu garncarskiego.
Potem Wojciech Piwoński już nigdy nie miał własnego warsztatu. Pracował u wielu garncarzy w Chałupkach, a ostatnio od 1951 roku robi u Edwarda Goliata w Łagowie.
„Sprawny” z niego garncarz. Umie wytoczyć wiele form i to różnicując je charakterystycznymi cechami tych ośrodków, w których pracował.
Dziś Wojciech Piwoński ma 83 lata. Jest najstarszym z pracujących garncarzy w Kielecczyźnie, a mimo to co dwa tygodnie jeździ z Łagowa do Sobkowa, zęby odwiedzić rodzinę i odwieźć zarobione pieniądze. Potrafi jeszcze w ciągu dnia wytoczyć parę kop (120) różnych naczyń – dużych i małych.
Tekst powstał na postawie tekstów Piotra Gana – syg. Arch. PME SP. G. 2/18 (117) zredagowanych przez Łukasza Rysiaka. Tekst i fotografia autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.
Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.