Świętokrzyskie dziwosłęby
Sierżawy | 13 km na południe od Starachowic
tekst Piotra Gana z 1964 roku
dziwosłęby – ilustracja Mariana Gostyńskiego | syg. Arch. PMe Sp.G. 14/23 (188)
W Świętokrzyskiem już od dawna zróżnicowały się obrzędy weselne. Nawet w tym okresie kiedy takie, obchodzone tradycyjnie, uroczystości wiejskie nie były jeszcze rzadkością – każda niemal wieś uwypuklała inne momenty tego obrzędu i z czasem powstały różnice tak rażące, że nawet sąsiadujące ze sobą okolice miały w swoim czasie zupełnie odmienne zwyczaje związane z weselem.
Jedno tylko pozostało wspólne dla całego regionu świętokrzyskiego, a nawet i dla całej Kielecczyzny – to dzień „zmowin”. W przeszłości „zmowiny” wszędzie odbywały się we czwartki i jakoś do obecnych czasów, pomimo że wiele obrzędów weselnych uległo zmianie lub w ogóle zanikło, czwartek pozostał tym dniem, w którym starający się wraz z rodzicami występuje oficjalnie wobec wybranej dziewczyny i jej rodziców.
Przed pięćdziesięciu laty, czwartkową uroczystość w Sierżawach i okolicznych wsiach nazywano powszechnie „dziwosłęby”. W dniu tym „swatający się” chłopak przystrajał kwiatami i wstążkami butelkę ze „zmówinową” wódką, brał ze sobą pieniądze i wraz z rodzicami oraz swatem szedł „nad wieczór” do rodziców dziewczyny. Tam po powitaniu domowników, w którym swat musiał wygłosić tradycyjną formułkę, „Lewą nogą naprzód, pobłogosław nas tu Bóg”, rozpoczynały się grzecznościowe rozmowy, niby o niczym, a zmierzające do konkretnych „zmówin”, tj. do omówienia wysokości posagu i wszystkich spraw majątkowych przyszłych nowożeńców. Naturalnie, jeśli dziewczyna swoim postępowaniem nie stała się powodem do utrzymania całej rozmowy na obojętne tematy.
Otóż chłopak bezpośrednio po powitaniu stawiał na stole przystrojoną butelkę z wódką i kładł pod nią pieniądze. Wszyscy przybyli, wyczekując na decyzję dziewczyny rozmawiali z jej rodzicami – jeżeli nie sprzeciwiała się ona staraniom i miała chęć wyjść za mąż za „swatającego się” chłopaka – wówczas rozbierała z kwiatów butelkę z wódką, wyjmowała włożony pod nią pieniężny podarek narzeczonego i podawała kieliszek. Wówczas z obojętnej rozmowy przechodzono na tematy „zmówinowe”. Natomiast, jeśli chłopak był jej niemiły i nie miała ochoty wychodzić za niego – to nie zwracała uwagi na jego podarunki.
Podczas „zmówinowej” rozmowy, kiedy już można było – dziewczyna „przepijała” do swego przyszłego teścia – teść, tj. ojciec chłopaka, przepijał do jej ojca – a następnie ojciec dziewczyny przepijał do narzeczonego. Potem na takich zmówinach – dziwosłębach dużo było przepijań, chłopak do teściowej, teściowa do swata itd.
Przed pół wiekiem ten zwyczaj przepijania był traktowany jako przypieczętowanie zawartej ugody i pozwalał uczestniczącym w nim na wzajemne traktowanie siebie, jako rodziny. Kiedy dobiegły już końca wszystkie zmówinowe problemy i wiadomo było, komu z zaręczonych ile mórg zostanie zapisanych oraz przy której rodzinie oni zamieszkają – wówczas chłopak brał ze stołu butelkę z wódką, nalewał sobie kieliszek i przepijał do swojej narzeczonej – ale nie wypijał tej wódki, maczał tylko w niej usta – a resztę wylewał dziewczynie w oczy, „żeby po ślubie nikogo poza nim nie widziała i tylko za nim patrzyła”.
Tak kończyła się zmówinowa część „dziwosłębów” Bezpośrednio po tym zaręczeni szli zapraszać na odbywające się „dziwosłęby” chrzestnych, kumów, dalszą rodzinę i muzykantów. Na dziwosłębach bawili się tylko starsi i narzeczeni, młodzieży w ogóle nie zapraszano, a przypadkowe jej uczestniczenie było traktowane jako zły znak dla przyszłych nowożeńców.
Na trzeci dzień, tj. w sobotę, zeswatani i ich rodzice jechali do parafii „do pacirza i na zapowiedzi”, po czym wracali znów do domu dziewczyny, gdzie odbywało się „poczestne” (poczęstunek) w gronie rodziny przyszłych druhen, drużbów i młodzieży. W niedzielę, tj. na drugi dzień przyjeżdżał do dziewczyny narzeczony z muzykantami. Następnie razem z nią szedł zapraszać znów czwartkowych i nowych gości na powtórzenie dzlwosłębów. Tak jak i we czwartek, uczestniczyli w tym tylko starsi gospodarze i gospodynie – przede wszystkim rodzina i sąsiedzi narzeczonej. Te niedzielne „dziwosłęby” nie zawsze się odbywały, nie należały one do obowiązkowych czynności przedweselnego obrzędu – ale jeżeli narzeczony chciał okazać swoją radość z odbytych zaręczyn oraz wyrazić szacunek i grzeczność dla chrzestnych, kumów, przyjaciół i rodziny swojej narzeczonej – to urządzał taką zabawę w jej domu na własny koszt.
W następnych dniach, zarówno dziewczyna, jak i chłopak chodzili po wsi zapraszać gości na wesele. Ona zapraszała swoich do siebie, a on swoich do siebie – bo w Sierżawach i okolicznych wsiach istniał prastary zwyczaj, że przy jednym ślubie odbywały się dwa wesela – jedno u panny młodej, a drugie u pana młodego.
Po drugiej zapowiedzi narzeczony obowiązany był kupić swojej dziewczynie trzewiki i chustkę jako prezent przedślubny.
Tekst archiwalny – syg. Arch. PME SP.G. 14/17 (75-77) – autorstwa Piotra Gana zredagowała i opracowała Diana Szawłowska. Tekst autorstwa Piotra Gana i ilustracja autorstwa Mariana Gostyńskiego pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.