Sobótkowe ognie
tekst Piotra Gana z 1964 roku
sobótkowe ognie – ilustracja autorstwa Mariana Gostyńskiego | syg. Arch. PME Sp.G. 14/44 (162-166)
Dziwnym się może wydać, że jeszcze w drugiej połowie XX w. w niektórych wsiach Kielecczyzny można spotkać ludzi, którzy w noc świętojańską „palą sobótki’. Jak daleko w przeszłość sięga ten zwyczaj dziś trudno już to określić. Można tylko stwierdzić, że jest on przeżytkiem prastarego święta słowiańskiego albo pozostałością pogańskiego obrzędu ku czci słońca w najkrótszą w roku noc. Dla młodzieży była przed wiekami świętem ognia i miłości, podczas którego panowało daleko posunięte w tym rozluźnienie obyczajów.
W czasach historycznych, w Kielecczyźnie, jedno z tych reliktowych świat pogańskich w niektórych okolicach obchodzono w okresie dzisiejszych Zielonych Świątek. Najuroczyściej na Łysej Górze przy klasztorze świętokrzyskim. Dlatego też benedyktyński opat tego klasztoru w 1468 roku poskarżył się Kazimierzowi Jagiellończykowi, że odwiecznym zwyczajem w Zielone Światki gromadzi się pod klasztorem ogromna ilość ludzi obojga płci i odbywają się tam tańce przy muzyce i różne zabawy siejące zgorszenie. Kradzieże, zabójstwa i rozpusta — nocą, a we dnie jarmarki bez przywileju. Wszystko to razem przeszkadza nocnym i dziennym nabożeństwom w klasztorze. Kazimierz Jagiellończyk przychylił się do prośby opata świętokrzyskiego i osobnym przywilejem jarmarki w pobliskiej Nowej Słupi oraz zakazał wszelkich sobótkowych zabaw na Łysej Górze.
Mikołaj Rej pisał:
Dzień św. Jana bylicą się opasać, a całą noc około ognia skakać i toć też niemałe uczynki miłosierne – a tam największe czary, błądy na ten czas się dzieją.
W XVI wieku autor wielkiego zielnika Marcin z Urzędowa niby marginesowo wspomina w swojej pracy o sobótkach:
U nas w wilią św. Jana niewiasty ognie paliły, śpiewały. diabłu cześć i modła czyniąc, tego obyczaju pogańskiego do tych czasów w Polszcze nie chcą opuszczać, ofiarowanie z bylicy czyniąc, wieszając po domach i opasując się nią. Czynią sobótki, palą ognie krzesząc je deskami, aby była prawie świętość diabelska, śpiewając pieśni, tańcując.
W Kielecczyźnie palenie ogni sobótkowych w przeszłości było tak powszechne, że jeszcze nawet w XIX wieku zakazywano tych obrzędów.
W Goźlicach pod Klimontowem (w 1825 roku) i w Grocholicach pod Opatowem (w 1357 roku) proboszczowie przez kilka lat wciąż noc świętojańską ze sługami kościelnymi na miejscu palenia sobótek przepędzali i wreszcie choć bliższych kościoła parafijan od tej zabawy odzwyczajali.
Mimo tych zakazów i energicznego nieraz zwalczania tego prastarego obrzędu „palenie sobótek” w niektórych wsiach Kielecczyzny przetrwało do XX w. Wprawdzie nie są to już hucznie obchodzone nocne zabawy obrzędowe — ale zachowały się jeszcze w tym zwyczaju relikty dawnych wierzeń w oczyszczającą siłę ognia. I tak jeszcze w 1963 roku we wsiach Świniary k. Pacanowa, Biechów i Piasek Wielki k. N. Korczyna w noc świętojańską obiegano lub statecznie obchodzono zagony pól z zapalonymi wiechciami słomy uwiązanymi na tyczkach lub na 3-4 m. wysokich żerdziach, z wiarą że w ten sposób zabezpiecza się plony przed burzami ł gradobiciem oraz, że rokuje to dobry urodzaj. W niektórych wypad kach ludność wiejska twierdzi (naturalnie z przymrużeniem oka) że obejście pól z ogniem odstrasza wszelkie szkodniki, np. gąsienice od kapusty. Z chwilą jak nadpalony wiecheć spadnie z żerdzi na ziemię wówczas przeskakują przez niego – a potem, pozostały po nim popiół zbierają i rozsypują na polu – przede wszystkim tam gdzie rośnie proso – „żeby urodzaj był udany”.
wspomnienia Marianny Tkaczyk
Nieznamierowice | 1969 roku
śpiewaczki z Nieznamierowic - Od Drzewicy rzeka płynie
Ja to najlepiej lubiałam w swoim życiu chodzić kole wody nad rzeka, jak wianki się puszczało. To dopiero ładnie było! Wszystko ładnie było! Człowiek się ubrał już rano, w wigilię świętego Jana. Nawet gdyby najlepsze śniadanie było, to się o śniadaniu nie myślało. Jedna se rutkę rwała na wianek, druga rozmaryjan. Co mogły to se rwały, zbierały. Każda chciała mieć ładny wianek. I świeczki się szykowało, i wstążeczki do wianka. Każda chciała mieć najładniejszy. Cały dzień stroili my się cały dzień. Było zajecie. Cieszylim my się i latali jak nie wiem co.
Z wieczora to my uciekały, żeby chłopaki nie widziały. Nie tak jak teraz, pójdzieta i nie wiadomo co. Dwie-trzy śpiewają. W przódy dopiero było! Nieraz to i nawet muzyka była. Nie raz na ostatku to się i pobiły! A najgorzej było, kiedy my poszli i rzucali wianki nad wodę, a chłopaki nam przeszkadzały. Pochowały się w olszyny i kamieniami rzucały. Albo pobrały takich długachnych pręcin i chciały dostawać te wianki. My się złościliśmy, a oni nam het dokuczały.
Jak wianki odpłynęły dalej, to chłopcy palili sobie sobótkę. My wtedy łap piachu w fartuchy albo wiadra wody i poszliśmy zalewać tę sobótkę. Jak one nam dokuczały, to i my im dokuczali.
Raz moja sąsiadka kupiła sobie spódnice. Taką ładną! W pole matka ją wołali – nie chciała iść, bo sobie spódnice trzyma na wianki. Ona sobie tę spódnice kupiła, a ja nie mum. Martwiłam się, ale potem myślę – po ciemku nikt nie będzie widział, jaka będzie taka będzie. Idziemy sobie obie przez łunkę, a u nas był taki jeden sprzeczny gospodarz. Taki był nerwowy, nie dał chodzić przez swoją łunkę, a nam z tymi wiankami było bliżej nią iść. Idziemy, a było nas z piętnaście, a ten chłop siedzi za akacyją, za krzokiem. Ja zaczęliśmy uciekać, jedna za druga się chować, Jak się przewróciliśmy to ja pod spod, a ona na wierzch. Pies gospodarza ugryzł ją w nogę i tę spódnicę jej porwał. Idziemy do tych wianków, a ona w płacz. Nie płacz – mówię – tylko sobie zaśpiewaj, jak masz płakać. W sercu się cieszyłam, ze jej tę spódnice porwał, bo ja takiej nie miałam.
Co było radości, co było śmiechu!
śpiewaczki z Nieznamierowic - przyśpiewki
śpiewaczki z Nieznamierowic - A wigiliję św. Jana
Tekst archiwalny – syg. Arch. PME SP.G. 13/44 (162-166) – autorstwa Piotra Gana zredagował i opracował Piotr Baczewski. Tekst autorstwa Piotra Gana i ilustracja autorstwa Mariana Gostyńskiego pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.
Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.