Składne wesele
Sierżawy | 13 km na południe od Starachowic
tekst Piotra Gana z 1964 roku
inscenizowane wesele na Taborze Kieleckim w Sędku | 2015 rok | fot. Piotr Baczewski
Do niedawna w rejonie Gór Świętokrzyskich, w każdym jadącym do ślubu orszaku weselnym uczestniczyły dwie kapele. Jedna wynajęta przez pannę młodą, a druga przez jej narzeczonego. W drodze do kościoła kapele na przemian grały melodie zbliżone rytmem do zwolnionych oberków zwane „światowcami” lub „światówkami”. Grano je do wtóru pokrzykującym i śpiewającym kobietom i dziewczętom, żeby „świat wiedział co wesele jedzie”.
Po przybyciu na miejsce kiedy młodzi i część gości szli do kościoła – muzykanci zostawali „na placu” albo szli do karczmy. Rzadko zdarzały się wypadki, żeby odbywał się tylko jeden ślub. W Świętokrzyskiem w wielu parafiach były określone dnie, w których najczęściej brano śluby i wówczas zjeżdżało się po kilka wesel jednocześnie – nieraz i kilkanaście. (W Mielinach w 1913 r. w jedną środę było aż 35 ślubów).
Przy takiej obfitości ślubów przyjeżdżała wraz z orszakami ślubnymi spora ilość kapel. Muzykanci, oczekując w karczmie na nowożeńców z nudów zaczynali grać. Najczęściej zaczynała ta kapela, która uważała się za najlepszą. Tego popisu nie pozwalano jej dokończyć, bo po krótkim przysłuchiwaniu się, nie czekając aż ta skończy, nowa kapela głośnym wstępem zaczynała swój popis, kasując ostatnie takty utworu poprzedników. Drugiej kapeli przerywała trzecia, trzecią „kasowała” czwarta, aż ostatnia kończyła zaimprowizowany konkurs. Ten powszechny niemal w całej Kielecczyźnie muzykancki zwyczaj nazywano „kasowaniem”. Jeszcze w niedalekiej przeszłości takie „kasowania” odbywały się w Daleszycach, Bodzentynie, Świętomarzy i Tarczku.
Najczęściej zanim „kasowanie” dobiegło końca, wracali już po ślubie nowożeńcy. Wszyscy występowali na krótko do karczmy na mały poczęstunek, ale potem z muzyką wszystkie orszaki weselne rozjeżdżały się do domów.
W Sierżawach i najbliższej okolicy był taki zwyczaj, że po ślubie pan młody ze swoją kapelą i swoimi gośćmi jechał do siebie, a panna młoda zostawała ze swoimi gośćmi i swoją muzyką u siebie. W obydwu domach na nowo podejmowano przerwaną wyjazdem do ślubu zabawę. Trwała ona aż do zmierzchu.
Przed wieczorem przychodzili od pana młodego „przebierańce i kupcy”. Byli to przebrani za cyganów, żydów i dziadów. Przychodzili, żeby „targować’ i kupić pannę młodą. Ta zwyczajowa zabawa weselna polegała na tym, że w trakcie takich targów proponowano kupującym przebrane w strój weselny starsze kobiety z zakrytymi twarzami. Wśród przebierańców znajdował się starszy drużba i pan młody. Ich to starano się wprowadzić w błąd. Pannę młodą od kobiet kupował starszy drużba. Od starszego drużby kupowali „żydzi”, a dopiero od żydów kupował pan młody. Po zakończeniu tej zabawy odbywało się „zastole” i tańce a w końcu oczepiny.
Pod ławę, pod ławę wianek ruciany,
na głowę, na głowę cepek niciany.
Podczas tego śpiewu ustawiano na środku izby stół, a na nim talerz, misę lub przetak nakryte haftowaną chusteczką lub ręcznikiem oraz butelkę słodkiej wódki i kieliszek. Panna młoda chodziła między weselnikami i kolejno, podając każdemu z nich swoją chusteczkę, prowadziła ich dookoła stołu, częstując kieliszkiem wódki. Wszyscy oprowadzani składali na talerz datki „na cepek” tym bardziej, że byli dopingowani przyśpiewkami:
A prowadźze teraz swego sąsiada
Da ci na cepek bo grosy nie składa.
Po ocepinach przechodzili wszyscy do domu pana młodego. W drodze śpiewem pouczano pannę młodą, jak ma zachować się przy wejściu do domu teściów:
U teściowej lezy mietła pod progiem
Jak jej nie podniesies, to Ci bedzie wrogiem.
Oj u teściowej stoi w kącie mietła
Oj bedzies ty Kasieniu kluski pszenne gnietła.
Przed kilkudziesięciu laty w Świętokrzyskiem poddawanie rożnym próbom synowych, przed przyjęciem ich do rodziny, było bardzo rozpowszechnionym zwyczajem. Po powitaniu się w progu chlebem, solą i cukrem, przy którym matka pana młodego mówiła:
Daje ci chleba i soli,
żebyś nie miała na mnie zły woli.
I cukru do tego,
Żebyś miała słodkie życie I chłopa dobrego.
Rzucano pod próg miotłę, żeby („jak roztropno”) podniosła i zamiotła izbę. Potem podawano pannie młodej łopatę, żeby pokazała umiejętność wsadzania chleba do pieca. W końcu wynoszono niecki z mąką, żeby sprawdzić jej umiejętności gniecenia klusek itp. W domu pana młodego w trakcie poczęstunków i tańców niejednokrotnie powtarzano zbieranie na czepek, po czym bawiono się całą noc i następny dzień.
Starsi weselnicy, rozochoceni pierwszym i drugim dniem wesela, na trzeci dzień urządzali tzw. „składno wesele”. Na taką uroczystość uczestnicy przynosili ciasto, piwo, wędliny, wódkę, składali się na muzykę i w ten sposób przedłużali o jeden dzień wesele bez narażania na koszty rodziców państwa młodych. W takim „składnym weselu” nie mogli uczestniczyć „młodzi”, ani druhny i drużbowie, ani też młodzież. Bawili się tylko starsi: chrzestni, swaci, kumy, rodzice i bliscy sąsiedzi. Młodzież natomiast urządzała sobie poprawiny w pierwszą niedzielę po ślubie tj. po „wywodzie” (przyp red. wywiedzenie z wianka) panny młodej. Ta zabawa również była składkowa.
Chłopcy i drużbowie wynajmowali muzykantów, przynosili ze sobą wódkę i piwo – a dziewczęta i druhny z ostatniego wesela specjalnie na tę uroczystość haftowały chusteczki, które po wypełnieniu orzechami, cukierkami i ciastem dawały swoim wybranym kawalerom jako „poprawinowy podarek”.
Tekst archiwalny – syg. Arch. PME SP. G. 14/15 (59-68) – autorstwa Piotra Gana zredagowała Diana Szawłowska. Tekst autorstwa Piotra Gana pochodzi ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.