Kazimierz Witkowski
Płock
wywiad Diany Szawłowskiej przeprowadzony w 2017 roku
Kazimierz Witkowski – warsztaty gry na trąbce podczas Taboru Kieleckiego
2016 rok | fot. Piotr Baczewski
Początki
Dziś mam 68 lat Zaczynałem od perkusji. Maiłam 7 lat i grałem z braćmi w kapeli. Stanisław (przyp. red. Stanisław Witkowski – klarnecista i saksofonista, założyciel kapeli Witkowskich) próbował uczyć mnie nut, ale nic mi nie wchodziło do głowy. Nie miałem takiego zacięcia do muzyki tradycyjnej jak Stanisław, mój starszy brat. Mi spodobał się jazz. Do tej pory uwielbiam tą muzykę, jestem nią zafascynowany.
W tych czasach jazz był czymś niemile przyjmowanym przez władze komunistyczne. To było w sprzeczności z ustrojem jaki panował.
W wieku 19 lat grałem ten w zespole jazz z klarnecistą – Ryszardem Lipcem (teraz mieszka w Szwajcarii), bratem Basi Michalec (akordeonistka z Ciszycy Dolnej) i puzonistą z Ostrowca Świętokrzyskiego Janem Młynarczykiem, Teraz są to znani muzycy. Mój Jazz skończył się, kiedy miałem 20 lat, bo się ożeniłem.
Zespół nazwaliśmy „Słoneczniki”. Nie chcieliśmy używać słowa jazz w nazwie, bo to było niemile widziane. Nazwa zespołu była myląca. 1968 graliśmy na festiwalu Jazz nad Odrą. Muzyka ludowa mi nie podchodziła, wydawała mi się zbyt prosta i oczywista. Zapaleńcem był mój brat Stanisław, który chyba to wyssał z mlekiem matki. Tak jak on to nie zagra to nikt inny.
W smak każdej muzyki trzeba się wczuć, wgryźć. Mój brat jest typowo urodzony do tej muzyki, Ona się charakteryzowała tym, że nie trzymała się frazy. Utwór składał się – dajmy na to – z 8 taktów, a w muzyce wiejskiej coś przedłużano, coś skracano i wychodziło z tego 7 czy 9 taktów. Dla mnie fraza musi był od do. Mnie to raziło.
Nuty
Mój brat Stanisław zapoznał wszystkich nas z nutami. Nauczył się ich w wojsku. Jako dzieciak dłubał fujarki i wygrywał na nich różne melodyjki, a w wojsku trafił do orkiestry. Grał tam na trąbce. Wiele zdobytych zasobów nutowych przywiózł z wojska i nas z nich uczył. W średniej szkole muzycznej – gdzie uczyłem się 6 lat – bardzo szybko nauczyłem się nut. Opanowałem trąbkę na takim poziomie, że jak przyjeżdżałem do domu na weekend to już ogrywałem jakieś wesela. Na perkusji zastąpił mnie młodszy brat.
Żeby zacząć grac ze słuchu trzeba mieć opanowany dobrze instrument. Grałem z nut. Mój brat zajmował się pracami polowymi i domowymi, nie miał czasu spisywać mi w nutach 100 kawałków, które graliśmy więc co wesele uczyłem się ze słuchu czegoś nowego i grałem coraz więcej. Grałem o wiele więcej melodii ludowych ze słuchu niż z nut.
kapela Witkowskich grające na zabawie tanecznej podczas Taboru Kieleckiego
2016 rok | fot. Piotr Baczewski
Jazz
Kiedy zacząłem grać jazz to znałem już muzykę ludową i miałem ją opanowaną. Jazz był wyzwaniem. Tam wchodziła w grę improwizacja. W ludowej grało się dany temat i w kółko kręciło się to samo. W ludowej jak z kimkolwiek próbowałem grać drugi czy trzeci głos, jakoś odchodzić od głównej melodii, kontrapunkt to wprowadzałem tych ludzi w zamieszanie i oni się mylili. Chociaż jazz ma też prakorzenie w muzyce ludowej. Ozdobne frazy są zapożyczane z tej muzyki klasycznej (przyp. red. muzyki tradycyjnej) do jazzu.
Piotr Gan
Redaktor Gan to był człowiek, który wydobywał z tych prostych ludzi- którzy byli samoukami i nie znali nut – jednoczesnie prostotę i bogactwo muzyki ludowej. Myśmy długo funkcjonowali na rynku, ale on długo kapelą Braci Witkowskich nie był zainteresowany. My byliśmy kapelą trochę za bardzo cywilizowaną.
Jak Gan organizował wyjazd do Francji na święto gazety Libanite, zaprosili parę kapel. Nasza kapela odwoływała się do prakorzeni tej muzyki klasycznej (przyp. red. muzyki tradycyjnej), ale jednocześnie była ucywilizowana. Wprowadziliśmy dwa saksofony. Saksofon nie był dla Gana instrumentem typowo oddającym charakter i kapeli wiejskiej. Trąbka, klarnet, skrzypce, puzon – one się mieściły, Ale z saksofonem to był duży dylemat, bo utożsamiano go z jazzem.
Gan był człowiekiem przeszlachetnym i przeuroczym. On miał tą muzykę w głębi serca, jak mój brat. To przez niego przemawiało, gdy on słuchał tej muzyki. W sposób w jaki reagował na każdy akcent. Nagrywał nas w domu w prymitywnych warunkach. Jeszcze moja mama w tle pokrzykiwała. To mu pasowało, był bardzo wnikliwy. Chciał odnaleźć to co najfajniejsze w tej muzyce. przekonał się w końcu do saksofonu.
Wracaliśmy po nagraniu i rozmawialiśmy o rożnych muzykach kieleckich i on zwracał uwagę na Andrzeja Krzywego z zespołu Demono. On śpiewa na scenie i strasznie się krzywi, jakby cierpiał. Gan zwrócił mi na to uwagę. To szczegół. Wczuwa się tak bardzo w muzykę, że nawet to mu przeszkadza W Kielcach tak samo paskudną minę robił saksofonista, który grywał na wieczorkach tanecznych. Dlaczego mam się krzywić, jeśli robię ludziom przyjemność? On mi zwrócił na to uwagę.
To człowiek, którego można wspominać bardzo długo, chociaż my mieliśmy z nim tylko jedno nagranie. Szacowna osoba. Tak samo jego małżonka Irena która była szefem kieleckiego oddziału Estrady. Ona mnie zatrudniała. Muzyk taki z pośrednictwa agencji otrzymywał niezłe pieniądze. Np. w kurortach wypoczynkowych mogły występować tylko zespołu polecane przez Estradę. Ja zarabiałem dzięki temu 2-3 razy tyle, niż grając w knajpie.
Miałem uprawnienia muzyka estradowego. Bez nich nie mogłem zagrać nawet na wieczorku tanecznym w knajpie, mimo dyplomu ukończenia szkoły muzycznej. Była specjalna komisja, która przesłuchiwała danego muzyka, czy on potrafi grac muzykę taneczno-rozrywkową. To do knajpy. Co innego jeśli chciał być muzykiem estradowym, wtedy musiał mieć wyższe umiejętności.
Każda melodia, która była powiewem zachodniej myśli była sprzeczna z linią programową partii.
Stefan Witkowski grający na zabawie tanecznej podczas Taboru Kieleckiego
2016 rok | fot. Piotr Baczewski
Los muzyka
Mama była bardzo muzykalna, choć na niczym nie grała. Ojciec też miał ucho muzyczne, też pogrywał na swojską nutę przy kominku. Te zdolności zeszły się z dwóch stron. Ale czy to dobrze? Muzyk to nie żył dobrze i wtedy, i dzisiaj. Musiał się urodzić ze zdolnościami, uczył się tyle lat i nigdy nie zarabiał dobrze, nawet wybitny. Więc ja wiem, czy warto być muzykiem? Chyba niekoniecznie. Moi koledzy weszli w środowisko, stali się sławni, ja też mogłem być. Co z tego, jeśli się zakochałem i się ożeniłem?
Kapela Witkowskich
Prekursorem był Stanisław. Najpierw sam, później kogoś wyszukiwał z okolic. Potem uznał ma że każdy z jego braci miał jakieś zdolności. Po kolei nas wciągał do kapeli. Najstarszego na saksofon, młodszego na akordeon i w końcu mnie na perkusję. Czasami dobieraliśmy kogoś na puzonie i już byliśmy kapelą pełną. Kiedy ja skończyłem szkołę, a mój młodszy brat usiadł na perkusję, to rzeczywiście byliśmy kapelą pełną, bo Stanisław grał i na trąbce, i na saksofonie, i na klarnecie. W zależności od potrzeby. Skrzypka musieliśmy czasem wypożyczać. To był jakiś ewenement.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to były rzeczy niespotykane. Na przykład, jedzie ktoś za nami na rowerze albo „stonką” i pyta gdzie mieszka kapela Witkowskich, bo on chciał na wesele zaprosić. A po drodze mu już mówili: “proszę pana kiedy to wesele?”, „a za miesiąc”, „nie panie! Tu trzeba na dwa lata zamawiać”. W tygodniu ogrywaliśmy 3 imprezy. Myśmy po wojnie zostali przesiedleni z okolic Sędka za Opatów.
Były niedaleko Sędka takie miejscowości gdzie wesele zaczynało się np. w piątek wieczorem. Zajeżdżaliśmy tam po południu. Paręnaście utworów zagraliśmy i szliśmy spać do stodoły na sianie. Jak to było latem to o siódmej już trzeba było wstawać i wesele trwało cały dzień i całą noc. Ja miałem 7 lat kiedy zacząłem grać przy perkusji. Grałem na stojąco. Całą noc. Byłem za mały, żeby usiąść, bo by mnie widać nie było zza perkusji. Calutką noc stałem i już nie mówię o tym że w oparach alkoholu dymu i alkoholu. To było samo wesele, a później jeszcze poprawiny. Potem wracało się szybko, cokolwiek człowiek się zdrzemnął i jechało się na następną wieś na zabawę wiejską. Tak było co tydzień.
Często było tak, że np. dzieliliśmy się, bo ktoś się zgodził na jedno wesele, a brat w tym czasie na drugie. Zanim się skomunikowali, to ustalili to byliśmy zmuszeni zagrać na dwóch weselach. Trzeba było się podzielić, dobrać kogoś z innego zespołu, stworzyć dwa zespoły i ograć to jakoś.
Ja ten okres niemiło wspominam, nawet powiem tak – były takie sytuacje, jeszcze przed szkołą muzyczną, kiedy miałem, no nie wiem, jakieś 10 lat. Jak zbliżała się sobota i trzeba było jechać gdzieś na wesele, to mój najstarszy brat mnie czasami traktował bardzo ostro. Uciekałem w pola. Jak była godzina do odjazdu to gdzieś tam między zboża uciekałem. No ale ten mnie już wyczuwał, wiedział o co chodzi i mnie tam dopadał i odpowiednio traktował.
Już mi się później odechciało tego. To było notoryczne. Ja nie miałem żadnego dzieciństwa, ja nie miałem niczego. Żadnych wakacji, ani ferii, ani kolonii. Ja czegoś takiego nie zaznałem. tak było non-stop. No chyba że był post, czy adwent. Te okresy co ludzie się nie żenili, po prostu nie grało się wtedy. To był jedyny okres wypoczynku dla mnie, a tak to muzyka była non-stop. Była zajęciem takim którego nie lubiłem. Wchodziło się w taką monotonię.
Później może było już fajnie jak zacząłem grać na trąbce. Już byłem dojrzały chłopak. Zacząłem się doszukiwać piękna kobiet i młodych dziewczyn. Już z innej perspektywy człowiek patrzył na to wszystko. Nie uważam się za jakiegoś przystojnego czy ładnego mężczyznę, ale jakoś tak się zdarzało w życiu – nie wiem czy przez muzykę czy inne jakieś tam cechy które posiadam… ha ha.. że się tam dziewczyny uśmiechały do mnie.
Płock
Tutaj jestem jakby na obczyźnie, dzieci mnie tutaj ściągnęły, wnuczkami się zajmowaliśmy do tej pory. Teraz już wnuczki prawie dorastają i tak na starość zostaliśmy przesadzeni jak drzewa. Ja tu nie znam żadnego środowiska muzycznego. Gdybym był w Kielcach to bym się jeszcze jakoś muzycznie udzielał, szczególnie dla zabicia czasu, bo nie ma tu co robić, zwłaszcza zimą.
Ostatnie nagranie
Kilka lat temu takie nagranie robiliśmy jako ostatnią pamiątkę to już nawet się nie umywa do tego co graliśmy kiedyś. To już człowiek zupełnie nie ten charakter, nie ten wiek, nie te możliwości, nie te zdolności już.
Równych sobie w tamtych czasach nie mieliśmy. To nie jest kurtuazja, ja się nie chwalę. Znałem wiele zespołów – z okolicy Opatowa, Sandomierza, Radomia, Kielc. Nie było zespołu, żeby tak grał muzykę. Nie mieliśmy skąd czerpać wzorców, kogo podziwiać i od kogo się uczyć w zakresie tej muzyki. To z nas czerpali wzorce. Nie dlatego, że innych nie szanowaliśmy, ale, że nie było lepszych. Kiedy byłem w szkole muzycznej i zetknąłem się z inną muzyką to miałem inne wzorce i uczyłem się od nich, ale w naszej muzyce to nie.
Tekst wywiad przeprowadziła i zredagowała Diana Szawłowska.
Zdjęcia autorstwa Piotra Baczewskiego zostały zrobione Kieleckiego Taboru Domu Tańca w Sędku.