Kasowanie kapel
tekst Piotra Gana z 1967 roku
skrzypek Piotr Gaca i harmonista Tadeusz Lipiec podczas Dni Kolbergowskich w Przysusze
2012 rok | fot. Piotr Baczewski
Jeszcze nie tak dawmo we wsiach KIelecczyzny na wszelkie wiejskie uroczystości angażowano nie kapelę, lecz “muzykanta”. Jeszcze dziś w niektórych wsiach, w czasie przygotowań do wesela, nie mówi się “zamówił kapelę”, czy “zadatkował orkiestrę”. Używa się określenia “ugadał muzykanta” lub “zgodził muzykanta” bez względu na to ile gra w kapeli. Owym “ugadanym muzykantem” jest najczęściej skrzypek. Ten zwrot jest pozostałością po tych czasach, kiedy to rzeczywiście “ugadywano” tylko skrzypka, a już do jego obowiązków należało przyniesienie ze sobą “na granie” basów lub bębenka jednostronnie obciągniętego skórą i z blaszkami w obręczy. Podczas grania skrzypkowi towarzyszyli przypadkowi amatorzy basowania lub bębnienia. Nie było to trudne,
Na dwu lub trzystrunowych basach, wykonywanych przez wydłubanie pudła rezonansowego z jednego kawałka drzewa grano bez przebieraczki. Pociągano rytmicznie pałąkiem, na który naciągnięto końskie włosie, po dwóch pustych strunach A i D. W trzy strunowych basach zmieniano nieraz tonację przenosząc smyczek na struny D i G. Innego sposobu gry nie znano.
bębnista Cezary Bursa podczas
Dni Kolbergowskich w Przysusze
2016 rok | fot. Piotr Baczewski
W późniejszym okresie, kiedy zamiast basów zaczęto wprowadzać bębenki – wytworzyła się swoista wirtuozeria gry na bębenku i szybko bębnistów zaczęto traktować jako muzykantów, a skrzypacy “ugadzając się” zaczęli podwyższać opłaty za granie o honorarium dla swojego bębnisty. Rzeczywiście byli w swoim czasie bębniści, którzy potrafili na tym instrumencie wykonywać imponująco zawiłe kombinacje rytmiczne. Wykorzystywali przy tym uderzanie pałeczką w różne miejsca skóry, pociąganie po skórze kciukiem, zaznaczanie słabych części taktu uderzaniem w obręcz i synkopowanie. Skrzypek i bębnista tworzyli już kapelę.
Potem pojawiły się w kapelach klarnety, trąbki, puzony i harmonie. W ten sposóbak z jednego muzykanta powstały kilku osobowe zespoły, w których w dalszym ciągu głównym instrumentem były skrzypce.
Pamiętają starzy muzykanci, że w latach 20. XX w., a gdzieniegdzie jeszcze dawniej, na weselach zaczęto znacznie więcej tańczyć, przez co stopniowo ograniczano czas obrzędowych śpiewów i pzrzyśpiewywań. Na tym tle już wtedy dochodziło do nieporozumień między starszymi i młodzieżą. Właśnie w tym okresie basy i małe bębenki coraz częściej zaczęły ustępować donośniejszym od nich “barabanom” – bębnom dwustronnie obciągniętym skórą z jednym talerzem.
Z biegiem lat, dawne obrzędy weselne ustąpiły niemal całkowicie tańcom i to już nie tylko ludowym. Ta zmiana upodobań znalazła również swoje odbicie w wkładzie wielu wiejskich kapel. Skrzypce, jeżeli jeszcze się na nich gra, nie spełniają już w nich swojej dawnej roli.
Wraz z zanikiem starych obrzędów upadł także muzykacncki zwyczaj, tzw. “kasowania” kapel. W przeszłości, kiedy jeszcze kapele były 2-3 osobowe, w wielu parafiach udzielano ślubów w określone dni. W takim dniu do jednej parafii zjeżdżało się jednocześnie po kilka wesel – każde ze swoją kapelą. Młodzi szli do ślubu, a muzykanci i weselnicy do karczmy, żeby tam poczekać na nowożeńców. Czasem w karczmie oczekiwało pięć albo sześć kapel z różnych wesel. W karczmie zawsze między gośćmi znalazł się ktoś, kto chciał pochwalić się z jaką to on dobrą kapelą przyjechał lub przygodny znajomy muzykantów. Właśnie Ci ludzie namawiali swoją kapelę do zagrania “żeby świat wiedział jaka to jest ich muzyka”. Muzykanci wiedząc jaka ich czeka tam nagroda nie dawali się długo prosić. A kiedy już jedna kapela zagrała, to natychmiast weselnicy innego wesel prowokowali swoja kapelę, żeby swoim graniem zakasowali tych, co już grają. Wówczas muzykanci drugiej kapeli chcąc popisać się swoją, nieraz nieco odmienną grą, brali instrumenty i nie czekając aż pierwsi skończą, zaczynali grać. Znacznie głośniej i do tego” skuteczniejszą” melodię, żeby tylko ich było słychać. Naturalnie, że pierwsza kapela po kilku taktach jednoczesnego grania dwu różnych melodii, przerywała. Druga kapelę w podobny sposób kasowała trzecia i tak powtarzało się to, aż zagrają wszystkie kapele obecne w karczmie. Kiedy grała już ostatnia, kasowała ją pierwsza. Przerywając sobie, muzykanci “obracali do trzeciego razu” grając obery, światowce i polki. W międzyczasie obecni w karczmie weselnicy częstowali muzykantów jadłem i napitkiem. Początkowo tylko swoich, ale potem okazywali zainteresowanie także tymi, których uznano za najlepszych.
W ten sposób “kasowanie”, ten niby konkurs, zostawał rozstrzygnięty. Zwycięska w kasowaniu kapela długo uchodziła za najlepszą i w całej okolicy chętnie ją angażowano na zabawy i wesela. Muzykanci lubili grać w kasowaniach. Nie chodziło im tylko o poczęstunek w karczmie… ale wiedzieli, że tu mają okazję do popisania się swoimi umiejętnościami i znajomością najpopularniejszych, skocznych melodii.
Kasowania kapel w zasadzie od zakończenia wojny nie spotykamy. Coraz rzadziej tez jeżdżą kapele z weselne do ślubu, ponieważ zamiast konnych pojazdów obecnie wesela jeżdżą taksówwkami. Dlatego też zanikają dawne melodie grywane podczas jazdy. Pamiętają je już tylko starsi muzykanci – skrzypacy, którzy niejednokrotnie uczestniczyli w niejednym kasowaniu na swoim i obcym terenie.
Miały w swoim czasie sławę kasowania w Daleszycach, gdzie podziwiano grę klarnecisty Franciszka Zemsty ze Słopca Szlacheckiego. Tam też zadziwiał swoją grą skrzypek Kosmala z Kranowa. Mieszkańcy Mirca i okolicznych wiosek z uwagą słuchali zapowiedzi w Mirzeckim kościele, żeby wiedzieć w jakim dniu i skąd jadą wesela. Chcieli wiedzieć, czy kasowanie w karczmie będzie bogate. Tam też zjeżdżały się kapele z Gadki, Jagodnego, Skarżyska Kościelnego, Błazin, Jasieńca, Tychowa Starego, a czasem nawet i Iłłży lub Szydłowca.
Bywały też duże kasowania w Drzewicy – nazywano je tam “przegrywkami”. W Opoczyńskim nie mówiło się kto kogo zakasuje, a tylko kto kogo przegra – to znaczy głośniej i skoczniej zagra. Kiedyś wszystkich “przegrywał” skrzypek Piotr Gubka z Trzebiny – wszyscy lubili jego granie. Teraz już nie może grać, bo jak Trzebińscy ludzie mówią “w Drzewicy muzykanci z zazdrości musieli mu coś w piwie zadać, bo słuch i mowę stracił, a dawniej to był najlepszy skrzypista.
W Olesznie i Pilczycy na kasowaniach zawsze było słychać o Ludwiku Kokosińskim. Może nie dlatego ze dobrze grał, tylko dlatego, że każdego muzykanta tak zaczarował, że ten grać przestał. O Kokosińskim jeszcze teraz w Rzewuszycach i Komornikach powiadają, jak to na basach rzekę przepłynął.
W ostatnich czasach w Kielecczyźnie znacznie zmniejszyła się ilość kapel wiejskich – ale mimo to trudno byłby pokusić się o określenie ilości zespołów wiejskich, jakie jeszcze tu grają. Może jest ich około stu, a może też znacznie więcej. Są to różne kapele, ale najwięcej jest trzy osobowych, składających się ze skrzypiec, harmonii lub akordeonu i bębna. Są też i znacznie większe zespoły uzupełnione klarnetami, saskofonami, trąbkami i puzonami.
Dziś rzadkością jest żeby cała kapela pochodziła z jednej miejscowości. Właściwie nie ma w Kielecczyźnie takich zespołów. Chociaż można spotkać takie wsie, w których łatwo dałoby się skompletować cały zespół – ale ci muzycy ze sobą nie grają… bo taka kapela złożona z mieszkańców z jednej wsi byłaby angażowana na stosunkowo niedużym terenie. Granie nie byłoby dla nich opłacalne.
Najczęstszym zjawiskiem są takie kapele, w których muzykanci mieszkają w różnych, odległych od siebie miejscowościach i wówczas każdy z nich jest w pewnym sensie agentem zespołu przyjmującym zlecenia i starającym się o zaangażowanie na swoim terenie. Skrzypek kapeli Zygmunta Gila z Chrobrza mieszka w Brodku (15 km od Chrobrza), akordeonista w Bejscach (5 km od Chrobrza), trębacz w Probowicach (9 km od Chrobrza). W kapeli Mieczysława Kucharskiego w Dębskiej Woli koło Kielc grają muzycy z okolicy Buska Zdroju. Stefan Ostrowski, znany skrzypek z Gniewięcina w swoim ośmioosobowym zespole ma muzyków rozsianych w całej południowej części powiatu jędrzejowskiego. Jeden z nich dojeżdża nawet spod Miechowa.
Tekst autorstwa Diany Szawłowskiej i Piotra Baczewskiego powstał w oparciu teksty archiwalne – syg. Arch. PME SP. G. 16\9 a,b,c (46-65) – autorstwa Piotra Gana. Tekst autorstwa Piotra Gana pochodzi ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.