kapela Wyczyńskich
Lubcza | 20 km na południe od Jędrzejowa
tekst Piotra Baczewskiego z 2020 roku powstał na podstawie wywiadu przeprowadzonego przez autora, pracy magisterskiej Bronisława Opałki „Monografia kapeli Wyczyńskich z Lubczy” oraz tekstu Piotra Gana „Feliks Wyczyński – lutnik”
śpiewak Stefan Wyczyński | 2019 rok | fot. Piotr Baczewski | Lubcza
Wieś Lubcza leży na południowo-wschodnim brzegu Garbu Wodzisławskiego, między Jędrzejowem, a Działoszycami. Jest to region rolniczy, którym na początku XX w. nie interesował się nikt. Kultura rolna była niska, zbyt produktów rolnych utrudniony ze względu na ubóstwo komunikacyjne, na domiar złego Lubcza i sąsiednie wsie były przeludnione.
Przed rokiem 1921 w Lubczy nie było tradycji muzycznych. Na wesela sprowadzano kapele z innych wsi. Od 1918 roku nauczycielem, a potem kierownikiem szkoły w Lubczy był Ignacy Majecki, absolwent seminarium nauczycielskiego w Jędrzejowie. Obok działalności pedagogicznej, Majecki przez 30 lat rozwijał ruch muzyczny i teatralny. Jego zamiłowanie do pracy z młodzieżą, do muzyki, jak również wszechstronne wykształcenie muzyczne, wpłynęło niewątpliwie na kształtowanie talentów muzycznych lubczańskiej młodzieży. Majecki prowadził zespół muzyczny i 60-osobowy chór, który wykonywał pieśni wielogłosowe z repertuaru ludowego i patriotycznego. Młodzież uczyła się gry na instrumentach dętych, skrzypcach i akordeonach. Wykształcił muzycznie całe rodziny Wyczyńskich, Dulewiczów, Rotrów i Byszewskich.
Mimo że Majecki był wytrawnym muzykiem, sprowadził do Lubczy kapelmistrza z Jędrzejowa, który dwa razy w tygodniu uczył muzyki starszą młodzież. Potem zorganizował ponad dwudziestoosobową orkiestrę włościańską. Inicjatywa trafiła na podatny grunt, bo jak twierdził Feliks Wyczyński: „Ludzie z Lubczy byli o muzykę zazdrośni”.
Stefan Wyczyński:
Kierownik naszej szkoły wyuczył 3 pokolenia. Do Lubczy wprowadził muzykę i wiele, wiele kultury. Uczył czytać, pisać i rachować. Chłopaków uczył stolarki, a dziewczyny cerować, przyszywać guziki. Pamiętam, że gdy pewnego dnia któraś dziewczyna nie przyniosła na lekcje igły i nici to podrzynał chłopakom guziki i musiała je przyszywać. Był moim chrzestnym ojcem.
kapela Feliksa Wyczyńskiego - oberek od Topolic
Rodzina Wyczyńskich była wielodzietna. Korzystając z przywileju międzywojennego 7 dziecko Wyczyńskich – Ignacy – na mocy specjalnego listu prezydenta Mościckiego otrzymał zapomogę w wysokości 500 zł. i przywilej korzystania z bezpłatnej nauki, aż do uzyskania pełnoletności. Prezydent Mościcki został także ojcem chrzestnym Ignacego.
Wyczyńscy gospodarowali na 4 hektarach roli. Ojciec – Wincenty – poza rolnictwem zajmował się także stolarstwem.
Stefan Wyczyński:
Nasz dom był na 12,5 metra długość, na dziewięć szeroki. Przez środek była sień, czyli korytarz. Drzwi były na drogę. Od przedwojny do wyzwolenia u nas była szkoła. Szósta i siódma klasa się uczyła. Cztery rzędy ławek. Pół budynku zajmowały chlew i obora, a pół budynku się mieszkało. Mój ojciec był bardzo zaradny, więc nie odczuliśmy przedwojennej biedy. Handlował końmi i sadami.
W 1942 roku mój brat Feliks zrobił wiatrak. Nigdzie go wcześniej nie widział, nigdzie nie był. Może tylko do Jędrzejowa, czy Pińczowa pojechał furmanką. Skąd on wziął na to pomysł? Nie wiem. Z głowy chyba. W lesie nie było wysokich sosen, więc poblotował kilka bali na śruby, które zrobił kowal z Woli Lubeckiej. 16 metrów wysokości miał ten wiatrak! Z trzema śmigłami! Świeciliśmy dzięki niemu w oborze, na podwórku i w domu. Prąd wytwarzało dynamo. W sieni na stole stały akumulatory. Jak był wiater, to ładowało akumulatory. U dziedzica w Przezwodach nie świeciło, a myśmy świecili w 1942 roku! Prądem!
Brat maszynę do szycia naprawił. Skrzypce, czy kontrabas zrobił. Po wyzwoleniu chcieli zabrać go do Akademii Sztuk Pięknych z Warszawie, ale babę miał ze wsi. Powiedziała, ze nie pojedzie bo ma świnie i krowy. I został.
kapela Feliksa Wyczyńskiego - Niedaleko kowalskiego płota
Stefan Wyczyński:
Matka często brała mnie na wesela. Jak mnie nie wzięła, to się darłem do rozdarcia.
Wesele zaczynały się o 10:00-11:00. Rano, jak przyjechali goście, była gościna, ale prowizoryczna. Na weselu stoły były zbite z desek sosnowych. Bielutkie były. Chleb był układany na nich w stożki. Była też kawa z mlekiem i ciasto rusane. Tak nazywano ciasto drożdżowe z rodzynkami. Ludzie siadali i się częstowali. Na obiad był rzadki kapuśniak i kasza z sosem. O 16:00-17:00 podawano wędlinę, kaszankę, salceoson, kawałek kiełbasy, herbata i pół litra wódki na sześciu. Dawniej starosta weselny w jednej ręce trzymał kieliszek setkowy – rżnięty, sześciościany – a w drugiej kredę. Polewał wchodzącym gościom, a tym którzy wypili robił kreskę kredą na plecach.
W chatach nie było podłogi tylko ziemia. Wiecie jakie doły ludzie w niej wybobrywali? Ale się bawili! Ludzie bawić się lubili, a bili się na każdym weselu. Jak był dobry bandyt – co wszyscy się go bali – wbijał nóż w sufit, podchodził pod muzykę, śpiewał i jeszcze nie płacił. Jak muzykanty wiedziały, że to się może źle skończyć, to się nawet nie upominały. Jak przyszło pięciu, to pięć kawałków zahulali i poszli. Jakby ktoś się odezwał, to by bójka do rozlania krwi była.
Jeszcze w dziewięćdziesiątym roku przyszli do mnie tacy z Węchadłowa. Wesele córki było w namiocie i garażu. Przyszło ich chyba ze dwunastu. Wiedziałem od razu co robić! Wyniosłem przed dom cztery butelki wódki w koszyku, półmisek wędliny i chleb. Proszę, przepraszam się odbyło. A tak, jak bym tego nie zrobił?
Mój brat Feliks opowiadał, ze kiedyś jak jeden chłopak się tu żenił. Przyszedł tu na gospodarkę, którą odpisał mu przed ślubem teść. Przyjechał na ślub i mówi: Żadna krowa jest nieodpisana! Dziewucha już była w welonie. Mówi mu: Chodź, zobaczysz, którą krowę chcesz! Upodobała mu się jedna, a ta zdjęła z głowy welon, owinęła wokół rogów krowy i krzyczy: Żeń się z krową! Wesele się odbyło, ale bez ślubu.
W Lubczy było sześć rodzin żydowskich. Mój brat grał z Żydami. Jako łepek widziałem ich przez okno. Nie prosili mnie do środka, ale okna były nisko. Kiwali się w tańcu. Pamiętam też przedwojenne żydowskie wesele. Widziałem ślub. Odbywał się wieczorem. Świeczki się świeciły. Na oborniku przed chałupą tłukli szklanki.
W czasie wojny zawracały koło naszego domu niemieckie samochody i czołgi. Co drugą noc nam w okno tłukli i o drogę pytali, bo tu się droga kończyła. Pewnego razu otwiera mój brat, Bolesław. „Hier Lubcza?” – pytają. „Hier Lubcza”, odpowiada. „Dalej?” „Węchadłów”, odpowiada. Niemiec go wtedy ryp w gębę. Wtedy w naszym domu spała z chłopakiem dziewczyna z Warszawy. To było po Powstaniu. Mieli łóżko, mieli wyżywienie i ubranie. Byli z synem Dziczkiem.
W czasie okupacji przyszedł do nas znajomy Żyd – Jan. Wieczór był już, zima. Obdarty, obtargany. Pytał się, czy mój ojciec przyjmie go na noc. Jak można było nie przyjąć? Matka ugotowała zaraz mleka, nakarmiła go i poszedł spać do obory.
kapela Feliks Wyczyńskiego - polka "Bije mnie mąż"
Stefan Wyczyński:
Cała moja rodzina była umuzykalniona. Trzech moich braci skończyło konserwatorium muzyczne w Krakowie, jeden wojskową szkolę muzyczną, a reszta gra i śpiewa bez muzycznej szkoły. Moja mama czasami pogrywała na harmonijce ustnej.
Jeszcze przed wojną mój brat, Feliks, pragnął mieć skrzypce. Taki nasz znajomy z Przezwód je sprzedawał. Pieniędzy nie było. Matka sprzedała poduszkę spod głowy i kupili skrzypce. Latem chowała gęsi i w zimę znowu miała poduszkę. Przed wojną pierze miało strasznie wysoką cenę. Chodzili złodzieje i zdzierali z ludzi w nocy pierzyny.
Feliks założył już kapelę w 1936 roku. Początkowo muzykował ze swoimi braćmi w składzie dwoje skrzypiec i bęben z grajcarkami z pudełek od pasty do butów. Przygrywał do tańca na zabawach, które zwykle odbywały się w w dworskich czworakach. Za każdy wykonany utwór płacono im 5 groszy. W tym okresie zdarzało się, że grał także na 8-basowej harmonii przywiezionej przez stryja z Francji. Na repertuar jego kapeli składały się polki, walce, ranga, fokstroty, krakowiaki i – okazjonalnie – kolędy. Do wojny zespół istniał w składzie Feliks Wyczyński (I skrzypce), Tadeusz Wyczyński (klarnet) i Józef Byszewski (II skrzypce). W czasie wojny do zespołu dołączyli Czesław Wyczyński (trąbka) i Stanisław Wolski (kontrabas). W czasie okupacji zespół dorabiał, chodząc za kolędnikami. Czasami dokooptowywano do zespołu innych muzyków: braci Owczarków z Lubczy czy Franciszka Bramę z Dziewięcic.
kapela Feliksa Wyczyńskiego - pastoralka
Feliks, jeszcze podczas nauki w szkole, został wysłany przez ojca na dodatkowe lekcje gry na skrzypcach do Ignacego Majeckiego. Po ukończeni szkoły pobierał lekcje u Józefa Kuli, skrzypka z Dziewięcic. Feliks nauczył się od niego nowych wówczas rytmów, które zaczynały się dopiero pojawiać na wiejskich weselach, a więc tang i fokstrotów. Było to około 1926-1930 roku. Przedtem wiejskie zespoły muzyczne wykonywały głównie polki i oberki, rzadziej kujawiaki i krakowiaki. Za naukę syna ojciec płacił Kuli tzw. odrobkiem, a więc pracą na roli i w gospodarstwie.
Po śmierci Kuli, Feliks uczył się dalej muzyki w Jędrzejowie u skrzypka Jana Kaczmarka, który był także lutnikiem. Tam nauczył się robić skrzypce. U niego poznał całą terminologię budowy instrumentu. Ponieważ ojciec Feliksa był stolarzem i posiadał własny warsztat, sprzyjało to rozwojowi zainteresowań młodego chłopaka.
Wyczyński opracował własną technologię produkcji skrzypiec i innych instrumentów muzycznych. Sprzyjającym zbiegiem okoliczności było uzyskanie przez niego kilku świerkowych bel pochodzących z rozbiórki stuletniego domu. Bele te tworzyły niegdyś ściany działowe. Ponieważ były oblepione gliną, były ochronione przed wilgocią i doskonale się zakonserwowały. Nie można było sobie wymarzyć lepszego budulca na deki skrzypiec.
W technologii Wyczyńskiego charakterystyczne jest to, że pień przeznaczony na budowę skrzypiec przecina on wzdłuż na trzy części. Potem dwie zewnętrzne części sklejał i umieszczał w formie, w której leżakowały od 3 miesięcy do roku. Dopiero po tym czasie ciął budulec wzdłuż na deski, które stanowiły podstawę produkcji wierzchnich dek skrzypiec. Spodnią dekę i boki wykonywał z klonu rosnącego w nasłonecznionym miejscu. Tylko takie drzewo jego zdaniem omgło dobrze rezonować i odbijać dźwięki.
Wyczyński wykonał też sporą liczbę bębnów i barabanów. Ich boki robił z lipowego lub olchowego drewna wygiętego na gorąco i sklejonego klejem stolarskim. Psią skórę, wcześniej wyparzoną w wapnie, naciągał na ubo [ramę bębna – przyp. red.] za pomocą stalowych obręczy, które wykonywał miejscowy kowal. Czynele do barabanów powstawały z odpowiednio wyklepanych łusek po pociskach. Prawie wszystkie narzędzia wykorzystywane w swojej pracy lutniczej Feliks wykonał własnoręcznie.
W 1937 roku Feliks Wyczyński, mając 18 lat, poszedł ze swoimi skrzypcami pierwszy raz grać na weselu. Tu szczęście mu nie dopisało. Pan młody uciekł i wesela nie było, jednak całonocne granie i tańce się odbyły. Wtedy Wyczyński przekonał się, że jego skrzypce nie ustępują instrumentom innych skrzypków i to zachęciło go do budowy kolejnych egzemplarzy. W krótkim czasie po nieudanym weselu zbudował kilkoro skrzypiec, wzorując się na instrumencie ówczesnego kierownika szkoły w Lubczy. Można przypuszczać, że instrumenty Wyczyńskiego były wartościowe, bo zastąpiły wszystkie skrzypce okolicznych Cygańskich muzyków, którzy w zamian dali mu skrzypce „sklepowe”, jeszcze dopłacając. Jednak zawód lutnika był na dłuższą metę pracochłonny i nieopłacalny, Feliks porzucił go, twierdząc, że „kosić we dworze bardziej się opłacało”.
kapela Feliksa Wyczyńskiego - polka cygańska
Stefan Wyczyński: W 1947 roku obśpiewałem pierwsze dożynki. Miałem wtedy 15 lat.
Stefan Wyczyński:
Po wyzwoleniu bracia się rozjechali. Jedni do szkoły, inni do pracy. Ośmioro nas było.
Po wojnie do zespołu włączono akordeon, rezygnując z II skrzypiec (Józef Byszewski zaczął grać na kontrabasie) Na miejsce trębacza, Czesława Wyczyńskiego, przyszedł Stanisław Błaszkiewicz. Po odejściu Tadeusza Wyczyńskiego do zespołu Wojska Polskiego, kilkukrotnie zmieniał się też klarnecista.
Stefan Wyczyński:
Graliśmy na wszystkich weselach, imprezach i spotkaniach. Było ich multum po wyzwoleniu: budowa szkól, świetlic, remiz, zakładów i przetwórni…
W 1965 roku zainteresował się zespołem dziennikarz redakcji muzycznej Polskiego Radia w Kielcach – Piotr Gan. W tym roku zespół dokonał pierwszych nagrań radiowych. Kapela Wyczyńskich brała udział w wielu przeglądach i festiwalach kapel ludowych, wkrótce zaistniała konieczność wprowadzenia do zespołu wokalisty, stwierdzono bowiem, że jego brak działa na niekrzyść w ogólnej ocenie kapeli. W 1969 roku do zespołu dołącza więc wokalista – Stefan Wyczyński.
Kapela Wyczyńskiego: kontrabas – Józef Byszewski, akordeon – Stanisław Klamka, trąbka – Stanisław Błaszkiewicz i wokal – Stefan Wyczyński | Ogólnopolski Festiwal Kapel i Śpiewaków w Kazimierzu Dolnym | lata 60. XX w. | fot. Piotr Gan | Sygn. Arch. PME N. 3265
kapela Feliksa Wyczyńskiego - Mamo, moja mamo
Stefan Wyczyński:
Po zdobyciu pierwszej nagrody na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych zainteresowała się nami Estrada. Przez 15 lat jeździliśmy z naszym programem po całej Polsce.
Równolegle Feliks Wyczyński kontynuuje działalność instruktorską i tradycję Ignacego Majeckiego. Uczy młodzież grać na skrzypcach, akordeonie i fortepianie marki Steinwey (zakupionym od hrabiego Wielowiejskiego za 10 metrów pszenicy). Kieruje zespołami muzycznymi w Lubczy, Niegosławicach i Nawarzycach. Zakłada także pięćdziesięcioosobowy chór i akompaniujący mu zespół instrumentalny. Przez dwadzieścia lat jest nauczycielem wychowania muzycznego w miejscowej szkole podstawowej, kształcąc kolejne pokolenia muzyków.
kapela Feliksa Wyczyńskiego - W lubeckim polu
EPILOG
Fragment pracy magisterskiej Bronisława Opałko „Monografii kapeli Wyczyńskich z Lubczy” z 1976 roku:
Feliks Wyczyński w jednym z wywiadów na temat repertuaru powiedział, że kapela wykonywała na zabawach i weselach tylko te utwory, których życzyli sobie jej uczestnicy. Kapela musiała zagrać te melodie natychmiast, bez prób, ze słuchu, co jest zupełnie sprzeczne z obecnym ustawieniem zespołu na estradzie, odcięciem go od uczestników wydarzenia. Kiedyś kapela uczestniczyła w zabawie, dziś ją jedynie uświetnia. Płynie z tego wniosek, że jak najszybciej należy zmienić politykę kulturalną wobec zespołów ludowych, nie wtłaczać ich w schematy zespołów estradowych, bardziej związać ze społecznością, z której się wywodzą.
Tekst archiwalny autorstwa Piotr Baczewskiego powstał na podstawie:
– tekstu autorstwa Piotra Gana „Feliks Wyczyński – lutnik” z 1965 roku syg. Arch. PME SP. G. 16\31 (174176) zredagowanego przez Monikę Gigier
– wywiadu ze Stefanem Wyczyńskim przeprowadzonego przez Piotra Baczewskiego w 2019 roku
– pracy magisterskiej Bronisława Opałki „Monografia kapeli Wyczyńskich z Lubczy” z 1974 roku
Tekst Piotra Gana pochodzi ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.