kapela Romana Wojciechowskiego
Opoczno
wywiad przeprowadził Piotr Baczewski i Monika Gigier w 2019 roku
Tę muzykę trzeba mieć w sobie, we krwi. Trzeba ją czuć.
Roman Wojciechowski (skrzypek i saksofonista)
Urodziłem się w Ciebłowicach Dużych. Dawniej była tam stara remiza. Z dechami. W środku stał strażacki beczkowóz, który w razie pożaru ciągnęły konie. Tam odbywały się zabawy.
Kochałem muzykę od dziecka. Chodziłem na zabawy podglądać i podsłuchiwać grające kapele. Na początku wpuszczano do remizy wszystkich, by zachęcić ludzi do zakupu biletów. Na piętnaście minut. Kapela zdążyła zagrać może ze 3 kawałki i koniec. Wyganiali tańczących z remizy. Wtedy byłem jeszcze mały i chowałem się za beczkowozem. Nie raz oberwało mi się pasem od strażaków, gdy zorientowali się, że tam siedzę. Z boku sali tanecznej stał bufet. Sprzedawano tam kanapki z kiełbasą i ogórkiem. Wódkę w zakapslowanych ćwiartkach. Wina „patykiem pisane”, na które mówiło się wtedy „muchozol”. Ciastka, herbatniki i najróżniejsze czekolady.
Pewnego dnia poprosiłem tatę o to by kupił mi akordeon. Wcześniej grałem już na saksofonie. Tata mówi: słuchaj, nie jeden już się nastawił, że będzie grał… Wtedy akordeon kosztował aż 10 600 zł.
Mówię mu, że by w takim razie kupił mi chociaż skrzypce. Obiecałem, ze nawet będę z nimi spał! I tak w sumie było! W szkole podstawowej w Białobrzegach nauczycielem był Mieczysław Wiaderny. To była nasza rodzina. Prowadził tam kółko muzyczne. Pewnego dnia mój tata wraz z dziadkiem poszli do kościoła i po mszy go odwiedzili. Pamiętam jak dziś, gdy, obaj wrócili do domu ze skrzypcami, które od niego dostali. Leżałem wtedy przeziębiony w łóżku. Jakiś czas potem ojciec, widząc mój zapal do gry, zaprowadził mnie do Feliksa Franczaka, skrzypka z Tomaszowa Mazowieckiego.
Na weselach grałem na skrzypcach i na saksofonie. Mój wujo Władysław Wojciechowski grał na perkusji, na akordeonie Stanisław Kościecha, na saksofonie Aleksander Wiączek i Leon Wojewódzki, a na skrzypcach Władysław Kosylak i Marian Wachoń. Grałem też z Janem Stańcem i Ignacym Wolskim. Obaj pochodzili z Kraśnicy. To byli dobrzy oberkowicze! Dużo melodii od nich we mnie zostało.
wesele córki Franciszka Wolowskiego | Kraśnica | 1978
Jan Staniec – skrzypce
Leon Wojewódzki – saksofon
Ignacy Wolski – akordeon
zabawa sylwestrowa | Spała | 1957
Stanisław Kościecha – akordeon
Marian Wachoń – skrzypce
Władysław Wojciechowski – dżaz
Leon Wojewódzki – saksofon
wesele u Mieczysławy Spałowej | Ciebłowice | 1955
Stanisław Kościecha – akordeon
Marian Wachoń – skrzypce
Władysław Wojciechowski – dżaz
Leon Wojewódzki– saksofon
Grywałem też na klarnecie w orkiestrze dętej przy Zakładach Włókien Chemicznych „Wistom”. Któregoś dnia dostaliśmy dwa nowe saksofony tenorowe. Zobaczyłem ich roztrąby. Były ładne i żółte. Zachwyciłem się nimi i zapragnąłem na nich grać. Potem wypożyczałem je od czasu do czasu na chałtury. W 2019 roku wystąpiłem na festiwalu Nowa Tradycja w studiu Polskiego Radia im. Lutosławskiego. Zagrałem kilka oberków na skrzypcach i zapytano mnie czy zagram te same melodie na saksofonie. I zagrałem! Dostałem gromkie brawa.
Od początku XX w. grałem po festiwalach zespołami folklorystycznymi z okolic Opoczna i Tomaszowa Mazowieckiego. Na jednym z nich podeszła do mnie Pani Ewa Sławińska i zapytała, czy mogłaby mnie nagrać. Przyjechała do mnie jakiś czas potem i skończyło się na tym, ze Łódzki Dom Kultury wytypował na Ogólnopolski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym. Moi znajomi mówili wtedy: „Chłopie! Tam same asy jeżdżą. Tam nic nie wygrasz!” Pojechałem bez specjalnego przygotowania i zdobyłem II nagrodę. Potem po 4 latach zdobyłem Basztę. Po kolejnych czterech latach pojechaliśmy z Bogdanem Lipskim i zdobyłem I nagrodę w kategorii kapel. W 2015 zdobyłem kolejna Basztę…
Ostatnio graliśmy w Warszawie. W Nowym Świecie Muzyki. Wszyscy się zdziwiliśmy jak Warszawa umie się bawić. To było coś pięknego! Aż łezka się w oku kręciła! Pełna sala była. Tę muzykę trzeba mieć w sobie, w krwi. Trzeba ją czuć. Kiedyś jedna Pani z komisji konkursowej uścisnęła mnie i powiedziała: ”W panu to siedzi!”. Radek też to czuje. Zagra na niskich dźwiękach i na wysokich. Ładnie się wtedy skrzypce oddzielają od harmonii. Bogdana też porywa ta muzyka. Tylko uśmiechniemy się do siebie, nie musimy nic mówić i już wiemy o co chodzi!
Kiedyś konferansjerka na jednym z festiwali nazwała mnie „szamanem muzyki ludowej”.
Bogdan Lipski (barabanista)
Wychowałem się w środowisku wiejskim. Moi rodzice byli nauczycielami. W tamtym czasie dostawali nakazy pracy i najczęściej wysyłano ich na wioski. Będąc chłopcem często z ciekawości zachodziłem na wesela. Zaglądałem przez okienko, patrzyłem jak grali. Zazdrościło się muzykantom. Jak on fajnie gra! Jak on fajnie tańczy! Jeszcze pieniądze za to ma! Coś tam mi zawsze wtedy w ucho wpadło i zostało do dziś.
Jestem samoukiem. Matula kupiła mi niedużą guzikówkę, którą potem wymieniłem na akordeon marki Weltmeister. Po wypadku na motocyklu przesiadłem się na perkusje i gitarę. Pamiętam, że często siedziałem po nocach i nagrywałem muzykę z radia, a potem się te numery ćwiczyło z kapelą na próbach.
Po powrocie z wojska w 1972 roku trafiłem do zespołu folklorystycznego „Drygant” przy Wojewódzkiej Spółdzielni Spożywców, dzięki kolezance, która zaciągnęła mnie na pierwsza próbę. Dołączyłem do niego z czystej ciekawości. Prowadził go Robert Listopadzki, a szefem kapeli był Tadeusz Zagdański. Z Drygantem byłem we Francji, Szwecji i Turcji. Na te wyjazdy dostawaliśmy delegacje w dolarach. Przez to wszystko ludzie się garnęli do naszego zespołu.
Kiedyś pojechałem na Ogólnopolski Przegląd Piosenki i Przyśpiewki Ludowej w Przedborzu. Autobusem. Przewodniczącym jury był wtedy Wojciech Siemion. Miała ze mną jechać kapela, podegrać mi do śpiewu, ale coś im akurat wtedy wypadło. Myślę sobie, jak ja bidny wyjdę sam na scenę i zaśpiewam? Niespodziewanie zająłem wtedy pierwsze miejsce. Dzięki Siemionowi, jak się później okazało. Zaprzyjaźniłem się z nim bardzo i czasami zapraszał mnie bym mu podegrał na akordeonie do śpiewu. Zaliczyliśmy kilka wspólnych występów. Zdarzało się, że wchodził na stół i stojąc na nim śpiewał i recytował wiersze. Miał zielonego Fiata 125. Kiedyś wracając z jakieś imprezy, zatrzymaliśmy się w lesie. Poprosił, bym otworzył bagażnik samochodu. Ujrzałem tam skrzynkę wódki. Przyniosłem mu jedną butelkę, a ten woła, że prosił o całą skrzynkę! Za moment przyjechał kolejny samochód. Potem jeszcze jeden i zostaliśmy tam na dłużej…
Kiedyś mieliśmy okazję spotkać się z światowej sławy muzykiem, Michałem Urbaniakiem. Przyszedł na nasza próbę przed koncertem i ze szczerością przyznał, że nie jest tak prosto grać muzykę ludową jak to się ludziom wydaje. Dla niego łatwiej było złapać jakiś temat i zrobić z tego jazz, niż zagrać z nami wiejską muzykę.
Dawniej wesela były fajne! Gdy się zaczęło grać to całe towarzystwo śpiewało. Znali te wszystkie kawałki! Gdy szło się po zabawie na spanie, trzeba było brać instrumenty ze sobą, bo chętnych do grania na nich było wielu.
Kiedyś konferansjerka na jednym z festiwali nazwała mnie „szamanem muzyki ludowej”. Czuję tę muzykę i ta muzyka mnie porywa. Te wszystkie melodie mam w głowie. Nie mogłem ustać w miejscu na scenie!
Teraz porozkładają obrusy i białe krzesełka. Każdy siedzi sztywno, napięty i nadęty. Nie ma tego klimatu co dawniej.
Radosław Biniek (harmonista)
Zawsze chciałem grać. Nikt mnie na siłą do tego nie pchał. Odkąd pamiętam, moja mama śpiewała i grała. Mój pradziadek podobnograł na kornecie w orkiestrze wojskowej. Stare dzieje. Na akordeonie nauczyłem się grać w szkole muzycznej. Potem na harmonii opanowałem już sam. Z akordeonu na harmonie łatwo mi było przejść.
U nas na weselach nadal gra się oberki i polki. Może nie tak dużo jak kiedyś, ale się gra. Kiedyś w remizach to były zabawy! Teraz porozkładają obrusy i białe krzesełka. Każdy siedzi sztywno, napięty i nadęty. Nie ma tego klimatu co dawniej.
Trzeba tę muzykę lubić. Słuchać jej cały czas. Na trzyrzędowce gram około 20 lat. Po weselach się chodziło. Jak jeszcze mały byłem grały kapele z bębnem, skrzypcami i akordeonem. Chodziło się na zabawy i słuchało. To zawsze gdzieś ci zostaje w głowie.
Wywiad przeprowadzili Piotr Baczewski i Monika Gigier
Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.