Józef Ćwiek

Piasek Wielki | 62 km na południe od Kielc
tekst autorstwa Piotra Gana | 1964
Józef Ćwiek | 1964 rok | fot. Piotr Gan
 

Józef Ćwiek urodził się w 1898 roku. Na skrzypcach nauczył się grać sam. Pierwszy instrument dostał w 1910 roku. Brat Józefa jeździł na roboty rolne do Niemiec i pewnego razu przywiózł dla niego skrzypce. Ćwiek grał ze słuchu. Pierwszy raz zagrał na weselu pod koniec I Wojny Światowej. Tylko z bębnem. Potem zaczęto go częściej angażować na zabawy tzw. „grajki” i wesela. W okresie międzywojennym powiększył skład swojej kapeli o skrzypce sekund i klarnet.

Po zakończeniu II Wojny Światowej zmniejszała się liczba zabaw i wesel, które ogrywał. Zarówno w Piasku Wielkim, jak i sąsiednich wsiach. Zmusiło to Ćwieka do powiększenia zasięgu usług kapeli oraz jej składu.

  • Józef Ćwiek z Piasku Wielkiego (ur. 1898 r.) – skrzypce prym
  • Franciszek Zawada z Bandyrzchowic (ur. 1924 r.) – skrzypce sekund
  • Stanisław Pater ze Strożysk (ur. 1936 r.) – trąbka
  • Julian Maj z Piasku Wielkiego (ur. 1927 r.) – puzon
  • Stanisław Kafara z Piasku Wielkiego (ur. 1911 r.) – akordeon
  • Stefan Maj z Piasku Wielkiego (ur. 1922 r.) – dżaz

Ćwiek to poważny i spokojny człowiek. Czuje sie nauczycielem i wychowawca swoich muzykantów – zarówno w sprawach muzycznych jak i życiowych. Zawsze swoich muzykanów porządności uczył, zeby równo grali i zeby na różnych zabawach w spokojności żyli.

Kapela Ćwieka ma w swoim repertuarze zarówno nowe jak i dawne melodie wiejskie: oberki, mazurki, światowce i polki. Stare tańce dominują przede wszystkim na weselach. Na zabawach, które są organizowane głównie gdy młodzież wraca ze szkół do miast, tańczy się przede wszystkim współczesne tańce do modnych melodii zasłyszanych w radiu.

Józefowi Ćwiekowi zdarza się układać swoje melodie. Nie zapisuje ich nigdzie poza swoją głową. Jednymi z ciekawszych utworów w repertuarze kapeli są polki, które łudząco przypominają krakowiaki.

Opowieści Józefa Ćwieka

 

Był kiedyś taki jeden skrzypista, że jak grał w karczmie, a zobaczył że ktoś nie umie tańczyć i tańczy, to raptem przerywał granie i zaczynał patrzeć w powałę jakby się ona zawalić miała. Wszyscy za nim też zadzierali głowę i po powale oczyma szukali – sami nie wiedząc czego. A jak zrobiło się już zupełnie cicho, to skrzypista jak nie krzyknie na tego co sobie upatrzył:
– Co tak niemrawo skaczesz? Idź do domu! Dla takich nie gram!”.

Kiedyś jednego muzykanta sąsiadka zwymyślała, że długo w nocy pod jej oknami grał i jeszcze nieczystości na niego wylała. Dokuczali sobie potem przez kilka lat. Ona, gdy go tylko spotkała, wyzywała go od łajdaków. On, raz po raz, skoczne kawałki pod jej oknem wygrywał. W całej wsi ludzie mówili, że to obraza boska, takie dokuczanie. Oni na to nie reagowali, tylko dalej żyli jak pies z kotem. Niespodziewanie skrzypista przestał po nocach dokuczać sąsiadce i przyszedł do niej odświętnie ubrany, z przeprosinami za wszystkie dotychczasowe zbytki, a jeszcze przyniósł jej odartego ze skóry zająca. Kobiecina była rada, że chłopak taki grzeczny i tak ładnie ją przeprosił. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że teraz zamiast grania słyszała pod swoim oknem miauczenie. Potem nawet jak szła do kościoła dzieci szły za nią udając koty. Wyjść z domu w spokoju nie mogła. Cała wieś jej miałczeniem dokuczała. Nie wiedziała co to może znaczyć, a i ludzi pytać nie chciała. Pewnego dnia poszła do swej kumy na wesele, gdzie grał ten skrzypista i przy oczepinach przyśpiewkę zaśpiewała. Skrzypek za nią smykiem pociągnął. Nawet ładnie przygrał, tylko jak skończył to na skrzypcach takie miałczenie wyciął, ze cale wesele się dusiło. Biedna kobiecina od razu sobie przypomniała, że to „zajęcze” mięso od skrzypisty jakieś inne było…

W zapusty, tj. we wtorek przed popielcową środą po wsi chodziły „dziady”. Byli to zazwyczaj dwaj chłopcy (kawalerowie) z których jeden przebierał się w strój kobiecy, a drugi w dziadowskie łachmany. „Kobieta” nosiła słomianą kukłę dziecka, przystrojoną kolorowymi szmatami. Dziad zaś w ręku trzymał „kańc” tj. słomiany warkocz przymocowany do krótkiego biczyska. Pełnił on rolę bata. „Dziady” odwiedzały zasadniczo tylko te domy gdzie były panny, które nie wydały się za mąż w ostatnim karnawale”. Nie omijali również pozostałych domów. Na początku lat 50. w Piasku Wielkim nie omijali żadnej zagrody. Po wejściu do izby i pozdrowieniu domowników „dziady” prosiły o datek dla dziecka: „Dajcie na sukieneczkę dla dziecka!”. Otrzymywali przeważnie jajka, ale czasami i pieniądze. Nieraz dodatkowo częstowano ich tradycyjnym plackiem zawijanym z serem. Jeśli w domu była panna na wydaniu to po otrzymaniu darów bili ją symbolicznie „kańcem”. Wieczorem we wsi urządzano grajkę na której tańczono „na konopie”. Najczęściej inicjatorem tej zabawy były chodzące po wsi „dziady”.

Tekst powstał na postawie zapisów Piotra Gana – syg. Arch. PME SP. G. 16/4 (9-10) oraz 13/20(70) zredagowanych przez Piotra Baczewskiego. Tekst i fotografia autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.

Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.

Share This