Franciszka Zaraś
Nieznamierowice | 29 km na północny-wschód od Opoczna
tekst Piotra Gana z 1966 roku
kwiaty z bibuły zrobione przez Marię Siwiec z Gałek Rusinowskich
2018 rok | fot. Piotr Baczewski
W drugiej połowie XIX w. stulecia, wraz z początkiem gospodarczego rozwoju wsi, zrodziła się u ludności wiejskiej silna dążność do zdobnictwa. Ten okres jest początkiem rozwinięcia wielu dziedzin sztuki i zdobnictwa wiejskiego. Niejednokrotnie wzrastanie swoistych potrzeb estetycznych opierane było na elementach przekazanych przez tradycję ale najczęstszym zjawiskiem było szukanie nowych wzorów i tworzenie własnego stylu. Było to wynikiem przemian z mentalności chłopów, które zapoczątkowała pańszczyźniana wolność. Ówczesny handel widząc chłonność wiejskiego rynku i dążność do zdobnictwa, w latach siedemdziesiątych XIX w. zarzucił wieś między innymi kolorowymi papierami i bibułkami. Dzięki temu istniejący już od kilku dziesięcioleci zwyczaj przystrajania izb ozdobami wycinanymi z papieru rozwinął się i stał się w wielu rejonach naszego kraju powszechny. Wielostronne uzdolnienia ludności wiejskiej będące wynikiem długotrwałej samowystarczalności każdego gospodarstwa pozwoliły w krótkim czasie na szybki rozwój zróżnicowanego zdobnictwa wiejskiego, w którym dominującą rolę przez kilkadziesiąt lat odgrywała wycinanka.
Możliwe, że w okresie największego rozwoju wycinanki, kiedy wytworzyły się jej zróżnicowane kształty, zostały wyczerpane możliwości kompozycyjne tej techniki zdobniczej. W tym czasie zaczęły pojawiać się w zdobnictwie wnętrz wycinanki ozdabiane nalepianymi na nich „kocankami” (puszystymi półkulami i stylizowanymi kwiatami z bibułki). Szybko specjalistki wiejskie zorientowały się, że z bibułki również łatwo można wykonywać kwiaty, których brak odczuwało się w czasie przystrajania izb na Godnie Święta czy wczesną Wielkanoc.
Jeszcze w pierwszych latach XX w. – a gdzieniegdzie dłużej – ambicją każdej gospodyni czy panny było własnoręczne przygotowanie ozdób na świąteczny wystrój izb. Rozwój poszczególnych gospodarstw i wyłonienie się grup zamożniejszych gospodarzy sprawiły, że zajmowanie się niezbyt poważnymi robotami – do jakich zaliczano zdobnictwo – pozostawione było tym, którzy nie mają własnych gospodarstw lub posiadają bardzo mało ziemi. I tak zajmowanie się sztuką na wsi zostało uznane jako zajecie nie godne gospodarskich rodzin- chociaż rodziny te w dalszym ciągu hołdowały tym samym upodobaniom co ogół – i strojenia izb nie zaniechały – z tą tylko różnicą, że wszelkie ozdoby zamawiane były u ludzi biedniejszych dla których sztuka była nie jednokrotnie jedyną możliwością wyżycia się i radością życia.
Ten stan w Kielecczyźnie w niektórych wsiach przetrwał do ostatnich czasów i w niektórych wypadkach trwa jeszcze dziś. W powiecie przysuskim, we wsi Nieznamierowice mieszka Franciszka Zaraś. Jest ona właścicielką niewielkiej jednoizbowej chałupy i nie całego pół morga piaszczystej ziemi. Za mąż nie wyszła i dziś chociaż ma tu rodzinę mieszka samotnie.
Przewidując swoją przyszłość przed trzydziestu kilku laty i widząc ogromne zapotrzebowanie na sztuczne kwiaty w okolicach Nieznamierowic postanowiła nauczyć się tej roboty. Była wówczas kilkunastoletnią panną (urodziła się w 1915 roku), kiedy zaczęła chodzić do jedynej w Nieznamierowicach kwiaciarki – Ewy Lichoty Janowej, która w tym okresie wyrób kwiatów traktowała zawodowo. Mogła sobie na to pozwolić ponieważ wówczas już mało kto robił kwiaty sam na swoje potrzeby.
W tym czasie w każdym Nieznamierowickim domu musiały być co najmniej trzy, a bardzo często więcej rózg ze sztucznych kwiatów. Dwie stawiano na stoliku pod obrazami po obu stronach figurki lub krucyfiksu i co najmniej jedną na stole. Tak było przed każdymi świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocy, a oprócz tego na dzień Zaduszny (utrzymuje się to jeszcze i dziś) dla przystrojenia grobów. W tym celu zamawiano u niej po kilka kwiecianych rózg na każdą mogiłę.
W okresie międzywojennym płacono za jedną rózgę 80 groszy – więc robiła ona kwiaty zgodnie z życzeniami zamawiających – były to różne astry, maki, kalinki i goździki. Umocowywała je potem na patykach układając w 50-60 centymetrowe rózgi przystrojone sztuczną zieleniną.
Franciszka Zaraś | 1965 rok
fot. Piotr Gan | syg. Arch. PME N. 3261/1
Ewa Lichota nigdy kwiatów nie stylizowała, robiła zawsze naturalistycznie – z reszta takie były upodobania zamawiających. W Nieznamierowicach i okolicy Ewę Lichota uznawano za największą specjalistkę tej dziedzinie. Dziś ma ona ponad 90 lat, kwiatów już nie robi, a kunszt przekazała bez reszty Franciszce Zaraś. Wykonywane przez nią kwiaty, pająki a także i wycinanki każdorazowo były nagradzane na wielu wystawach i konkursach sztuki ludowej.
Obok zdobnictwa drugą jej pasją jest gawędziarstwo. Gawęd zna mnóstwo, wszystkie umiejscawia w Nieznamierowicach i okolicy i chętnie je opowiada. W każdej z nich przebija jej pogodne usposobienie i chęć rozweselania otoczenia.
Gawędy Franciszki Zaraś najczęściej są związane z jej rodzinną wsią Nieznamierowicami i najbliższą okolicą. Nie jednokrotnie akcję swych opowiadań umiejscawia ona w pobliskich uroczyskach „na Smugach” gdzie był most przy którym straszyło wszystkich Niznamierowickich gospodarzy, którzy wracali tędy z odrzywolskiego jarmarku po „ litkupach”, a także i tych co wozili z lasu drzewo. Główne postacie tych gawęd często noszą nazwiska aktualnie używane w Nieznamierowicach i w okolicznych wsiach- Walaski, Dziuba itp.
Franciszka Zaraś trudniąc się od lat wyrabianiem kwiatów sporo czasu w swoim życiu spędziła przy tej robocie samotnie, pozwoliło jej to na przypominanie bajek z lat dziecinnych i układanie nowych gawęd. Świat jej wyobraźni to walka sprytu i chłopskiego rozumu z psotami „złego” w której zawsze odnosi zwycięstwa zdrowy rozsądek. W okresie nasilenia robót polnych zamożniejsi gospodarze bardzo często powierzają Franciszce Zaraś opiekę nad pozostawionymi w domu dziećmi. Zabawia ona je wówczas opowiadaniami, które jak uważa, uczą dzieci rozumu.
Opowieść o rozwiązłym dziedzicu
Był dziedzic – taki bogaty. Młody był i chciał dużo pannów mieć… na każdą noc inną. Miał un przecie swojom kobite, ale chciał zmieniać te kobitki do pocieszenia. Za stangreta miał takiego Wojtka i ten Wojtek przyprowadzał mu co noc innom… a za każdom noc płacił Wojtkowi pięć rubli… i tym pannom tysz tyle dawał ze przysły go odwiedzić. Z tyj wsi była jedno babka – juz miała z osiemdziesiąt lat i dowiedziała się o tym. Mówi do Wojtka:
Wojtek mnie byś tam skierował do tego dziedzica niech bym i ja zarobiła parę rubli bo przecie nimom z cego zyć.
No dobrze babciu – powiada Wojtek – przyprowadze was na te noc. Tylko pocichuśku siedźcie i nic nie mówcie tam do tego dziedzica zeby się nie dowiedział ze wyście staro.
Kiedy Wojtek przysedł do dziedzica dziedzic pyto:
No masz juz jaką?
Mam panie taką młodziuśką szesnaście lat dopiero mo. Tylko zeby pan dziedzic do nij nic nie mówił w nocy ani nic nie świecił bo się straśnie wstydzi. Tako wstydliwo jest bo nie widziała jesce chłopów takich, a takiego dziedzica to una nigdy nie widziała.
Dobrze, dobrze przyprowadź.
Babka cekała przy bramie. Wysedł Wojtek i mówi:
No idźcie tam.
Posła ta babka, po cimku wesła tam do niego. W cepku była ubrana. Te noc przepędziła tam z dziedzicem. Co tam robili to nie wiadomo. Dość ze rano, ale jesce było cimno kiedy uciekła i jak spiesyła się tak zostawiła tam cepek na tym łózku. Jak ji spadł to una uciekła z gołą głową. Ale rano wraca do tego dziedzica i mówi tak:
Punie jo tu zostawiłam cepek, przysła po ten cepek.
Jaki cepek?- pyto pun.
Nie wi pun co ja była w nocy dziej i ten cepek gdzieś tu zostawił się tam na łózku u puna.
Ten dziedzic patrzy cepek jest. Oddał ten cepek tyj babce – zawołał Wojtka i straśnie go zbił. Idzie Wojtek przez podwórko i płace. Zobaczyła żona dziedzica, ze un płace, wysła do niego i pyto:
Wojtek cego płaces?
Oj pani bo mnie pun zbił.
A za co cię pun zbił?
Abo kazał sobie przynieść kurę taką młodą, a jak nie było młodej to mu przyniosłem starą. To mnie za to zbieł. Posła dziedzicka do tego swojego męza i mówi tak:
No i zacuześ zbieł tego Wojtka ze Ci przyniósł starą kurę. Jak ni mioł młodej to Ci przyniósł starą nie trza go było wcale bić.
Zawołał pan tego Wojtka pogłaskał go i mówi:
Potrafiłeś się wytłumacyć masz jeszcze i drugie pięć rubli.
Zarobił se Wojtek galancie pieniędzy za tą babciną noc.
Opowieść o dziadku co o jałmużnę prosił
Przyszedł sobie taki dziadek do gospodyni i prosił o jałmużnę, a ta gospodynio była zajęto gotowaniem. Wstawiła takiego dużego gąsiora, bo miała robotników w polu. Poszli do żniwa, a una chciała im obiad sporządzić. Ten dziadek prosi o tą jałmużnę, a ta kobieta mówi tak:
Dobrze dziadku dam wam jałmużnę tylko posiedźcie trochę, a ja pójdę do kumory przyniesie wam kasy i mąki.
Ten dziadek posiedzioł, pośpiewoł, pośmiał się trochę, jak to dziadek taki. Przysła gospodyni z kómory daje mu mąkę, daje mu kase. Ale un w tym casie, jak una była w kómorze to zrobił tak… przeprowadziny zrobił. Wzioń gąsiora tego, wsadził sobie do worka, a do tego garnka wsadził trypy swoje co miał w worku. Stare trupiska wrzucił do garnka. I ta gosposia przyszła cieszy się, że dziadek jeszcze siedzi, dała mu jałmużnę… i dziadek chce odchodzić, a una mówi tak:
Dziadku posiedźcie jesce. Opowiedzcie jako tam wiadomość. Co tam po świecie słychać, bo jo w domu siedzę mnie się przyksy. Powiedzcie mi co.
Oj gosposiu, cóz jo wom tu powim. Wim tylko to, ze się przeprowadzieł Gąsiorowski do Workowa, a Trypowski do Garnkowa.
A kubita się ciesy bo mówi tak:
To tylko un się przeprowadził.
Dziadek mówi:
Tak wincej się nie przeprowadzały.
I ten dziadek podzinkował za jałmużnę i posedł, a kubita nie była roztropna, nie patrzała do garnka ino sobie siedzi. Przychodzą robotniki z pola, chce dać obiot. Idzie do garnka trypy są… a żeby choć tych trypów nie było, powiado, to choć rosołu dałabym tym ludziom. A to prawdę ten dziadek powiedział, ze się przeprowadził Gąsiorowski do Workowa, a Trypowski do Garnkowa. A dziadek sobie posedł za krzakiem usiadł zjadł całego gasiora, a kubita miała głodnych ludzi do żniwa.
O Franciszce Zaraś i dawnych czasach opowiada Jan Zaraś.
wywiad przeprowadziła Diana Szawłowska w 2018 roku
Jan Zaraś: Tancerzem byłem. Tańczyłem tak, ze szklanka wody utrzymałaby się na czubku mojej głowy i nie wylała się. Brat Józef grał na skrzypcach, a ja byłem tancerz i śpiewak. Chciałem się nauczyć grać na skrzypcach ale nie lubiłem skrzypiec. Żebym miał harmonię to bym się nauczył. Jak byłem mały, a brat grał to nie miałem z kim zahulać.
Franciszka Zaraś to była siostra mojego ojca. Kupiłem po niej mieszkanie. Była panną i nie miała dzieci. Była kulawa na jedną nogą. Może z tej nogi się nie ożeniła. Dlatego miała dużo czasu, żeby kwiatki z bibuły robić. Robiła rozmaite pająki – ze słomy, wełny i z grochu. Dawniej stawiało się te jej kwiatki na stole albo w oknie. Frania układała też welony dla panny młodej. W takie zęby. Były ładnie ułożone elegancko. Teraz to w sklepach są jakie są. Żeby zarobić na życie, przędła wełnę na kołowrotku. Ktoś w jej rodzinie handlował tą wełną i przynosił jej to do przędzenia. Płacono od kilograma wełny. Ja też przędłem. Nauczyłem się od ciotki. Pomagałem jej też robić te kwiatki z bibułki. Była taka bieda, że wszyscy musieliśmy pracować. Chleb z wodą i z odrobiną cukru to był prawdziwy rarytas. Jadło się jabłka i gruszki rosnące przy drodze idąc za owcami i gęsiami. Chodziło się do szkoły, a po szkole pasło się krowy po rżyskach i to na bosaka, bo nie było butów. Łąki były mokre i jak posiekło się nogi, to tak szczypały, że aż się płakało i trzeba było śmietaną okładać. Rano, jak była rosa, to było tak zimno, że jak krowa nasikała to stawało się w tym, żeby nogi ugrzać.
Nie zostały po niej żadne pamiątki. Bibuła wypełgła, kolor zmieniała i kurzyła się. Teraz mamy te sztuczne materiałowe, bo to uprać można.
Tekst archiwalny – syg. Arch. PME SP. G. 10/5 (5) – autorstwa Piotra Gana zredagowała Diana Szawłowska. Tekst i fotografia autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Fotografia została zdigitalizowana przez Bibliotekę Narodową w Warszawie. Wywiad z Janem Zarasiem przeprowadziła i spisała Diana Szawłowska.