Ej, oryle, oryle
Świerże Górne | 12 km na północ od Kozienic
tekst Piotra Gana z 1966 roku
flisacy na Wiśle | 1934 rok | autor nieznany | Narodowe Archiwum Cyfrowe
Nie tak dawne są czasy, kiedy w nadwiślańska ciszę przerywaną krzykami rybitew, wdzierały się od stuleci nieobce Wiśle nawoływania. Niejednej wsi Nadbrzeżnej zakłócało to powagę przedwieczornego spokoju. To flisacy lub jak się często ich nazywa oryle. Zatrzymywali tak swoje tratwy, żeby od zmierzchu do świtu wypocząć lub zabawić się w karczmie.
Ej, oryle, oryle, marnie Wy żyjecie. Ej, do samej Warsiawy karcmy nie miniecie.
Ej do samyj Warsiawy, do samego Gdańska. I karcmy nie miniecie, nie miecie ni selunzka.
Ej, orylu, orylu, Ty w brudnej kosuli. Jakże się do Ciebie oryłka przytuli
Ej, oryle, oryle, marnie Wy żyjecie
Takie są słowa starej ludowej piosenki zaśpiewanej przed kilku laty przez blisko siedemdziesięcioletnia kobietę we wsi Świerże Górne. Wieś ta leży nad brzegiem Wisły w kozienickim powiecie. Jeszcze przed półwiekiem w tej wsi była karczma. W zimie obcy gość był tam rzadkością. Za to kiedy spłynęły na Wiśle lody i trochę silniej przygrzało słońce – zapełniała się karczma krypiarzami, flisakami i orylami. Zatrzymywali na Wiśle swoje patelnie, krypy, tratwy oraz baty, by iść do pobliskiej, świerżańskiej karczmy. Szli nie na hulankę, ale aby udostępnić swoje zapasy żywności na daleką drogę. Do Warszawy, Torunia, a może i nawet do Gdańska. Wśród oryli muzykantów nigdy nie brakło, więc zakupom tym towarzyszyły często całonocne grania i tańce. W Świerżu Górnym dużo było pieśni orylskich, flisackich i krypiarskich. Przed kilkoma laty pamiętali je tylko już bardzo starzy ludzie.
Dla wielu niewtajemniczonych flisak i oryl znaczy to samo. Jednak istniała zasadnicza różnica, o której najlepiej wiedzieli tylko oni sami. Flisacy byli to ludzie zajmujący się spływem drzewa. Zajęcie to z dziada-pradziada traktowali jako swój zawód. Natomiast oryle wynajmowali się do różnych wodniackich posług i chociaż wykonywali niejednokrotnie tą samą robotę co flisacy, traktowani byli prawie jak włóczędzy. Najczęściej nie mieli oni rodzin w nadbrzeżnych wsiach, a rekrutowali się z różnej zbieraniny lubiących swobodę i wodną włóczęgę. Te upodobania wodniackiej swobody już w końcu XVI w. scharakteryzował Sebastian Klonowic w swoim poemacie:
Bo kiedy już flis zasmakuje komu,
już się na wiosnę nie zastoi w domu.
Choćbyś mu stawiał najlepszą zwierzynę ,
przecie On woli flisowską jarzynę.
Oryle zimują w nędzy. O głodzie i chłodzie wyczekiwali wiosny, a kiedy ruszyły wody płynęli z wynajmującymi ich retmanami w dół Wisły.
W Kielecczyźnie flisactwo rozwinęło się w XVI i XVII w., kiedy to cała Rzeczpospolita prowadziła handel zbożowy z zagranicą. Wisłą spławiano drzewo, gips, wyroby garncarskie i różne surowce. Wielu mieszkańców z nadwiślańskich miejscowości zajmowało się flisactwem, a zawód ten przynosił im znaczne dochody. Często flisacy z Kieleckiego ciągnęli w górę Wisły puste krypy po gips do Korczyna lub wyżej po proszowickie zboże, aby potem z prądem płynąć do Warszawy lub Gdańska.
Z Krakowa płynąłem, katarynka grała
Jeżeli nie mieli pomyślnych wiatrów i nie mogli rozpinać żagli, musieli długie tygodnie iść brzegiem Wisły i ciągnąć na linach krypy pod prąd. Dawniej w czasie ciszy dla uproszczenia wiatru o pomyślny kierunek, moczyli w smole płachtę starego żagla, podpalali, rzucali na Wisłę. Potem grali i śpiewali nad tym płynącym ogniskiem.
Flisackie cechy zasadniczo nie istniały, tym niemniej mieli oni swoje bractwa, do których każdy młody flisak musiał się wkupić i przejść swego rodzaju wyzwoliny rzemieślnicze. Takiej próbie młodego fryca poddawał stary flisak zwany ćwikem. Pytał o znajomość słownika flisackiego. Kiedy przybijali do Gniewu ćwik bił praktykanta cholewą, a między Toruniem i Gdańskiem “namydlał” go błotem lub tłuczoną cegłą, po czym golił odłamkiem wiosła i wrzucał do wody. Po tych wszystkich zabiegach i sutym poczęstunku dla całej załogi, młody flisak był przyjmowany do bractwa.
przewoźnicy przez Wisłę
Kłudzie / lata 60. XX w. / fot. Piotr Gan
Oj, jadą flisi, jadą.
Da, retmani warują.
Da, wiezą koraliki.
Da panny się radują.
Da, nie raduj się panno.
Da, nie będziesz ich miała.
Da, jak jechałem na flis,
to mnie przeklinałaś.
Ja Cie nie przeklinała.
Da, Boga prosiła,
żeby Cie ta woda
po winku nosiła.
Utonął powiślaczek,
da, utonął, utonął.
Aby jego kapelusik
wypłynął, wypłynął.
Da, płakała powiślanka.
Da, płakała, płakała.
By jego kapelusik,
da, złapała, złapała.
Oj, jadą flisi, jadą
Flisackiej grupie przewodził retman, on też ich wynajmował i odpowiadał za powierzony mu towar lub tratwy. Retman często wypływał małą łódką przed prowadzone krypy lub tratwy, żeby zbadać nurt i ominąć mielizny lub zatopione kłody, które które Wisła obfituje do dnia dzisiejszego. Dziś w Kielecczyźnie flisactwo w ogóle nie istnieje. Ostatnie tratwy przepłynęły Wisłą w 1943 roku. Żyją tu jeszcze gdzieniegdzie starzy retmani i flisacy, a ich największe skupienie jest w Kłudziu. Są to ludzie przeważnie po siedemdziesiątce i mimo to z wodniactwo nie zrezygnowali. Zajmują się rybołówstwem, przewożeniem pasażerów lub obsługą promów.
Płynie tratew, płynie
Żeby nie ta Wisła, nie ten drogi przewóz
Tekst archiwalny – syg. Arch. PME SP. G. 19/7 (36) i 19/8 (37-40) – autorstwa Piotra Gana zredagował Piotr Baczewski. Tekst i fotografie autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.