Choleryckie pole
Skalbmierz | 50 km na północny-wschód od Krakowa
tekst autorstwa Piotra Gana z 1965 roku
krzyż choleryczny | 1963 rok | fot. Piotr Gan | Syg. Arch. PME N. 3241/1-2
Pojmowanie choroby jako istoty żywej u ludności wiejskiej w Kielecczyźnie jeszcze przed czterdziestu laty było powszechnym zjawiskiem. Wyobraźnia i dawne wierzenia o powstaniu choroby czy zarazy stworzyły cały skomplikowany system zjawisk i istot powodujących poszczególne zachorowania lub epidemie. Nagłe zachorowania tłumaczono najczęściej rzucaniem uroku przez Cyganki, złych dziadów, chodzących po prośbie lub w ogóle obcych ludzi, którym odmówiono noclegu lub posiłku.
Inaczej genezowano epidemie będące klęską dla ówczesnej społeczności wiejskiej. Uważano, iż im groźniejsza zaraza, tym niewinniejszą przybiera postać. I tak cholera w ludowych wierzeniach zjawia się pod postacią dziecka, morowe powietrze wkrada się jako piękna dziewczyna w białych szatach lub jako biały ptak goniący gołębia. Najprostszym sposobem leczenia chorób było wypędzanie ich w magiczny sposób z ciała chorego. pojedynczych wypadkach “skutecznym” sposobem utrzymywanym przez znachorów było zamawianie – tj. powtarzanie nad chorym określonych formuł słownych w których są straszne słowa na przemian z modlitwą. Ponadto podawano chorym przyrządzone w magiczny sposób wywary z ziół, niejednokrotnie właściwe i znane z ziołolecznictwa.
Innym sposobem było okurzanie. Stosowano je najczęściej podczas epidemii w tych domach, gdzie byli chorzy, a także tam, gdzie chciano zapobiec przyjściu choroby W jednej z podkieleckich wsi do dnia dzisiejszego stoi dom w którym są ślady wykurzania zarazy “bo to gospodarze pierwsi ją przynieśli”. Było to pod koniec pierwszej wojny światowej lub bezpośrednio po jej zakończeniu. We wsi wybuchła epidemia tyfusu plamistego. Śmiertelnych wypadków było bardzo dużo. Codziennie odbywały się pogrzeby. Bezradność zmusiła mieszkańców wsi do szukania przyczyn nieszczęścia w zjawiskach nadprzyrodzonych. Wyobrażano sobie, że chorobą tą jest cholera. Wtedy ustalono, że choroba ta przyszła do wsi pod postacią dziecka i “stwierdzono” takie okoliczności.
Pewnego jesiennego wieczoru jeden z gospodarzy usłyszał pod oknami płacz dziecka. Natychmiast wyszedł na dwór żeby zobaczyć co się dzieje, zostawiając drzwi otwarte, a nie znajdując nic wrócił do izby. Płacz dziecka więcej się nie powtórzył. Po kilku dniach on sam, domownicy i sąsiad, który był tam tego wieczoru, zaczęli chorować, a następnie epidemia rozprzestrzeniła się na całą wieś. Kiedy śmiertelność przybrała zastraszające rozmiary rodzina i sąsiedzi tego gospodarza postanowili zarazę wygnać. Poproszono o tę czynność owczarza słynącego z tajemnych praktyk na całą okolicę. Owczarz po przyjściu do domu, gdzie dziecko pod oknem płakało, wywiercił świdrem dziurę w powale. Następnie w izbie dokładnie pod dziurą rozpalił w misce cuchnące i silnie dymiące zioła i zaczął mamrotać niezrozumiałe zaklęcia. Gdy już dym wypełnił całą izbę przyprowadzony przez niego gajowy czterokrotnie wystrzelił do każdego rogu izby. Tak wystraszona choroba uciekła tą dziurą, którą jeszcze dziś można obejrzeć
W niektórych okolicach wyprowadzono choroby także w inny sposób. Przy wielu wsiach i miasteczkach w Kielecczyźnie (Skalbmierz, Mnin, Styków) najczęściej w polu są miejsca nazywane “Cholerne pole”, “Choleryckie pole”, “czy “Zakaźnik”. Grzebano tam w przeszłości zmarłych na cholerę. Miejsca te są otoczone legendami i nieraz przypisuje się im zbawienne właściwości przy wyprowadzaniu zarazy. Na przykład do Stykowa pod krzyż stojący na “Cholernym polu” przywożono z okolicznych wsi zmarłych, nie tylko na cholerę wierząc, że zakopanie ciała w tym miejscu wyprowadzi chorobę ze wsi skalbmierskiej. “Cholerne pole” położone między Skalbmierzem, a Drożdżejowicami ma też swoją legendę. Zakopywano tam zmarłych na zarazę bez pogrzebów i dlatego miejsce to omijano z daleka wierząc, że tam przebywają potępieńcy i upiory. Jak Skalbmierz Skalbmierzem nie było takiego śmiałka, który odważył by się tam pójść nocą. Zresztą i ojcowie miasta chłosta i wygnaniem grozili tym co chcieliby tam chodzić. Bali się widać przyniesienia zarazy, ale znalazła się taka skalbierzanka, która nie bała się, ani upiorów, ani cholery. Chodziła tam po pełni zbierać kwiaty, żeby pasierbicę otruć, bo jej majątek chciała zagrabić. Pasierbicy nie otruła, a tylko zarazę do miasta ściągnęła i sama umarła.
Na “Cholernym polu” kwiaty nocą zbierała,
a swojej pasierbicy przy jadle stawiała,
żeby zmarło się sierocie, żeby zabrać wiana krocie.
Aż nim przyszło do trzeciego wschodu,
na powrót przyciągnęła zarazę do grodu.
Miejcie ludzie te nauki, złe są cudze złota sztuki.
Tak wyjaśniała odpustowa ballada ostatnią epidemie cholery w Skalbmierzu. Balladę tę śpiewał w Działoszycach dziad chodzący po prośbie w 1948 roku.
Tekst powstał na postawie artykułu Piotra Gana – syg. Arch. PME SP. G. 12/1 (1) zredagowanego przez Piotra Baczewskiego. Tekst i fotografia autorstwa Piotra Gana pochodzą ze zbiorów Archiwum Naukowego PME, które zostały udostępnione za zgodą Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Fotografia została zdigitalizowana przez Bibliotekę Narodową w Warszawie.
Tekst powstał w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Piotrowi Baczewskiemu.